piątek, 17 lipca 2009

Na obiad ugotowałam dzisiaj makaron z kurczakiem i sosem pomidorowym. Nie zrobiłam zdjęcia, bo byłam zbyt głodna, by wyciągnąć aparat.

Z każdym dniem staję się tu coraz bardziej portugalska. Właśnie wyszłam do
pastelarii trzy (dosłownie trzy) kroki od mojego mieszkania. Wyszłam na kawę. Siedziałam na ulicy i piłam bicę. Co gorsza, drugą tego dnia. (Dla nieświadomych - właściwie nigdy nie piję kawy, bo jej nie lubię, ani nie potrzebuję). Wczoraj wróciłam do domu grubo po drugiej (byłam na kolacji w "Calcucie", a później na piwku w amerykańskim pubie), a musiałam wstać rano na zajęcia, więc niczym 99,9% Portugalczyków poszłam przed lekcjami na kawę. I na pastel de nata oczywiście, ale to tak na wszelki wypadek, jakby kawa okazała się za gorzka (dobra wymówka, nie?). Ale odkryłam, że dzięki temu nie jestem śpiąca na zajęciach i mam lepszą koncentrację (cóż za odkrycie!). Wytrzymać tyle godzin nad gramatyką też trzeba umieć.



To, że wypiłam drugą kawę, oznacza, że byłam zdesperowana. Próbowałam się przespać, ale nie dało rady - ciągle w mieszkaniu ktoś hałasował i nie potrafiłam zasnąć (nawet przy muzyce). No cóż, uroki mieszkania z obcymi ludźmi, nie? Ale nie jest źle. Byle ta kawa zaczęła działać, to dotrwam do wieczora. (Na marginesie: teraz nikogo w domu nie ma i mogłabym spać - och, ironia - ale po portugalskim espresso chyba nie ma bata).

Jedna z Chinek, ku zaskoczeniu nas wszystkich, rozdała nam dzisiaj prezenty. Dostałam to, co widać na załączonym obrazku. To coś różowego dzwoni i brzęczy, podobno przynosi szczęście. A to małe pudełeczko zawiera krem, który, jak mi wytłumaczyła Julietta (to zeuropeizowana wersja jej imienia, bo chińskiej nikt nie potrafi wymówić), pomaga na ból głowy, zmęczenie, senność (o!) i... ugryzienia komarów.



Nadal nie dokończyłam wrzucać fot na Picasę. Wybaczcie, z tymi zdjęciami jestem dopiero na czwartym czy piątym dniu mojego pobytu tutaj, no ale to tylko oznacza, że ciągle mam co robić (mam plany na kolejne 5 dni, a znajomy Bruno "zarezerwował" mnie na weekend za dwa tygodnie, haha! dobrze, że wzięłam ze sobą kalendarz), a to chyba dobrze. :-))

3 komentarze: