środa, 1 lipca 2009

Siedzę sobie w pokoju i słyszę francuski! Do jednej ze współlokatorek przyjechała kuzynka i zasnę dzisiaj przy dźwiękach "łi", "ą" i "ę". ;-)

Podsumowanie dnia: jestem genialna. Udało mi się zabrać mamę aż do Praia da Sereia, na południe od Tagu, na jedną z najpiękniejszych, ale też najdalej położonych plaż. I to bez najmniejszego problemu. Najpierw metro, później autobus na południe i... maleńki pociąg "Transpraia". :B Wszędzie dogaduję się po portugalsku bez problemu, ludzie rozumieją mnie i ja ich, co za satysfakcja!





Było jak w raju! Cholera no, żyć nie umierać. Jak tak się stoi nad tym brzegiem, to jedyna myśl, jaka przychodzi do głowy to "Chcę tu mieszkać!". Cudowny, ciepły, słoneczny dzień na plaży. I oczywiście zjarana'm, jak zwykle. Północna blada skóra nie jest w stanie przygotować się na takie słońce. Ale nie jest źle, za dwa dni przejdzie. ;-)

Chodzi tu wielu czarnoskórych z Senegalu, zarówno na plaży jak i w Lizbonie, którzy namiętnie sprzedają bransoletki i wisiorki, niby z Afryki. Wczoraj taki jeden podczas obiadu podszedł do nas i próbował coś mi wcisnąć. I właściwie dosłownie to zrobił - wziął moją rękę i włożył na nią bransoletkę. I, co gorsza, przybliżył ją do ust i wymówił jakieś zaklęcie! Że niby na szczęście i powodzenie dla mnie i dla mojej rodziny. Niezły chwyt marketingowy - wcisnąć mi coś niby za darmo, żeby zaraz potem mówić, że ma urodziny i chce kupić sobie coś do żarcia, więc mogłabym coś od niego kupić z tej okazji. Jednak na mnie to nie zadziałało z dwóch powodów: 1) znam się na takich sztuczkach, w końcu studiuję biznes! 2) boję się tej bransoletki!

1 komentarz: