czwartek, 2 lipca 2009

Rano poznałam ostatniego mojego współlokatora - Niemiec, mówi po portugalsku, pracuje w Lizbonie. Jestem tu już trzy dni, a spotkaliśmy się dopiero teraz. Mam nadzieję, że do niego znajomi nie przyjadą, bo nie wiem, czy chcę słuchać niemieckiego na dobranoc. ;-)

Ciekawostka dnia: Portugalczycy chyba nie używają desek do krojenia. Nie ma jej ani w domu, ani w sklepach.

Pierwsze, co zrobiłyśmy dzisiaj, to sprawdzenie, co tu jest w supermarketach. Poszłyśmy m.in. do Pingo Doce, czyli odpowiednika polskiej Biedronki! Generalnie jest wszystko oprócz kaszy. Jest tylko kuskus. No trudno, jakoś to przeżyję, dobrze, że z domu trochę przywiozłam. ;-) Co do mięsa, to też są raczej wszystkie rodzaje, ale nie mają tego tu zbyt dużo. Może to dlatego, że jedzą więcej ryb niż mięsa?

Po pół godzinie chodzenia w upale postanowiłyśmy usiąść w małej pastelarii na sok ze świeżych pomarańczy i pastel de nata (takie fajne, uzależniające ciasteczka z budyniem). Tam właśnie dowiedziałam się, czemu we wrześniu w jednej kafejce facet dał mi sok butelkowany zamiast soku ze świeżych pomarańczy. Jest tu soczek w butelce o nazwie "Sumol", a sok po portugalsku to "sumo". Kiedy wymawiam "o" jak polskie "o", to rozumieją to pierwsze. Muszę zwracać uwagę na to, by mówić na końcu słów bardziej "u" niż "o"!

Boże, co to był za upał! Myślałam, że się zdematerializuję. Trzeba zatrzymywać się co jakiś czas w cieniu, bo inaczej nie da rady. Akurat dziś był dzień niemal bez wiatru i mimo, że miałam na sobie najmniejszą możliwą ilość ubrań i tak było GORĄCO! Ale nie poddałyśmy się i moja idealnie zaplanowana wycieczka wypadła wprost świetnie.

Na początek Torre de Belém, do której we wrześniu nie udało mi się wejść, bo byłam tam akurat w poniedziałek, a w ten dzien muzea są zamknięte (ciekawe właściwie dlaczego). Ale było warto. Bardzo ciekawa budowla, słodkie wieżyczki i świetne widoki!



Następnie: Padrão dos Descobrimentos, w którym na szczęście była winda (na zdjęciu: widok z niegoż na mapę świata).



A później wybrałyśmy się do Mosteiro dos Jerónimos, który robi niesamowite wrażenie ilością zdobień na murach i wieżyczkach!



Po tej jakże wyczerpującej wycieczce i pokonaniu chyba z tysiąca schodów tego dnia, poszłyśmy na obiad przy Cais do Sodré, typowej portugalskiej restauracji z 0 turystów. Generalnie z portugalskim radzę sobie wręcz wspaniale, ale jak przychodzi co do czego i muszę otworzyć kartę menu, to zaczynają się problemy - portugalskiego żarcia nie znam właściwie wcale, a i moje słownictwo w kwestiach kulinarnych trochę kuleje. Rezultatem był taki oto obiad:



Ciekawostka numer jeden: widziałam podobne muszelki wczoraj na plaży. Ciekawostka numer dwa: to coś smakuje jak ryba. Całkiem jadalne. ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz