piątek, 24 lipca 2009

Uff... Hiszpanie wyjechali. Koniec gotowania o północy, prania o pierwszej, powrotów o piątej i robienia burdelu w kuchni. Który zresztą po sobie zostawili. Wkurzyłam się i w trzy godziny wysprzątałam kuchnię na błysk. Przez jakiś czas chyba pozostanie w takim stanie, bo Francuzka i Włoch też wyjechali, został tylko Niemiec, który nigdy nie gotuje.



We wtorek byłam z Mário na plaży, ale nie długo, bo pod wieczór musiał wrócić do Lizbony na... mecz Benfica - Atlético Madrid na Estádio da Luz (pamiętam go z telewizji z Mistrzostw Europy 2004...). Pytali mnie, czy chcę iść, ale €15 za mecz klubów, których nie znam, wydawało mi się za dużo. Pożałowałam tej decyzji, gdy zobaczyłam tłumy w czerwonych koszulkach i poczułam atmosferę przy stadionie. Gdybym tego nie widziała, to pewnie by mnie nie kusiło, ale Mário nie miał czasu odwieźć mnie do domu (napotkaliśmy niemałe korki w drodze powrotnej - niemal w tym samym czasie wydarzyły się wypadki na obu mostach, więc szybki dojazd do Lizbony był niemożliwy) i musiałam złapać metro obok stadionu. Benfica przegrała 1:2.

W środę Mário wyleciał do Finlandii. Pojechałam na lotnisko go pożegnać (to lotnicho jest tak blisko, że mam wrażenie, że mogłabym tam dojść piechotą). Miał trzynaście kilo nadbagażu (ciekawostka: za każdy jeden kilogram płaci się €15), ale to nie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że zabrał ze sobą dwie gitary i cały sprzęt do nich. :B Miałam drobny problem z powrotem do domu, bo po 22:00 autobusy do centrum kursują dość rzadko. Napotkałam też pierwszą niemiłą osobę w Portugalii - kierowca, który nie był pewny, czy będzie pamiętał, żeby poinformować mnie, kiedy zatrzymamy się na Entre Campos. Ostatecznie nie potrzebowałam jego pomocy - miałam miłą panią obok siebie, a w ręce mapę.



A wczoraj byłam w kinie na stadionie. Co roku organizowane jest tu takie kino na świeżym powietrzu i przez kilka dni, na ogromnym ekranie, wyświetlane są najbardziej popularne filmy. Poszłam ujrzeć film "Amália - O Filme", o Amálii Rodrigues, uważanej za najwybitniejszą piosenkarkę fado. Według mnie film jest zrobiony nieźle, choć zagmatwanie. Wielu rzeczy nie rozumiałam, ale nie do końca dlatego, że nie było napisów. ;-) Może dlatego, że nie był to film stricte biograficzny, a raczej wolna interpretacja. Zresztą biografii Amálii też dobrze nie znam. W każdym razie - fajnie było go zobaczyć, a i cena całkiem atrakcyjna, bo tylko €3 (w normalnym kinie ceny wahają się między 4,50 a 6,00).



Skoro o kinie mowa, zaraz idę na ten polski film i sprawdzę, czy dobrze go przetłumaczyli na portugalski. ;-) A w międzyczasie konkurs: kto zgadnie, za jaką rzeczą (a raczej czynnością) tutaj tęsknię? ;-)

2 komentarze: