poniedziałek, 13 lipca 2009

W weekend byłam zajęta na tyle, że nie miałam nawet czasu (ani ochoty) pomyśleć o temacie prezentacji, którą mam przygotować na zajęcia z portugalskiego. Dzisiaj chyba też nie będę miała czasu, bo jadę na plażę. Cholera no, ten kurs to mi tylko przeszkadza. ;-) Na dodatek muszę wstawać o 7:15!



W piątek zaprosiłam do siebie Mario na obiad i wino (bynajmniej nie tanie). Miał przynieść żarcie na wynos (bynajmniej nie dlatego, że nie umiem gotować, bo już umiem!), ale chińska knajpa była zamknięta, więc musiał poimprowizować. Przyniósł więc mięcho i warzywa na sałatkę. W trakcie jedzenia, gdy chcieliśmy opróżnić butelkę, okazało się, że w domu nie ma korkociągu! No czego jak czego, ale tego się nie spodziewałam. Okej - może nie być deski do krojenia, ale korkorciągu?! Kieliszków też nie ma. Jestem w Portugalii i nie mogę pić wina?! Istny skandal, no! Wino ze szklanki nie smakuje tak dobrze.

Problem korkociągu rozwiązaliśmy pójściem z winem w ręce do najbliższej knajpy i poproszeniem pana o otwarcie butelki. W zamian zaoferowałam kieliszek na spróbowanie, ale nie chciał. Cóż, może następnym razem (chyba, że kupię korkociąg). Potem Mario zabrał mnie na próbę do szkoły tańca. Tańczy salsę i razem z grupą przygotowują się na występ. Fajnie było przyglądać się lekcji po portugalsku!!! A na występ chyba też pójdę, bo jestem bardzo ciekawa jak to wyjdzie ze strojami i makijażem!



Sobotę spędziłam na spaniu i robieniu niczego w parku Gulbenkian i właśnie się zastanawiam, dlaczego nie zrobiłam tam żadnego zdjęcia (widocznie byłam zbyt zajęta robieniem niczego), a wieczorem był zlot z forum. Trochę mini-zlot, bo został zorganizowany raczej spontanicznie i wielu osób nie było, ale i tak było fajnie. :-) Tyle, że do obiadu poprosiłam białe wino, zamiast kieliszka białego wina i jakoś tak wyszło, że wypiłam całą butelkę (tę małą! 375ml), po której zasypiałam na siedząco. Co dość ograniczyło moją aktywną partycypację (Marcin :P) w dalszej części zlotu w British Barze. ;-)

W niedzielę Gonçalo zabrał mnie na Pasteis de Belém. To coś podobnego do Pasteis de Nata, tyle, że te pierwsze można kupić tylko w jednym miejscu - w piekarni w Belém (na zdjęciu). I, z cynamonem, są wręcz wyśmienite. Nikt nie jest w stanie zjeść tylko jednego - ja zjadłam trzy, jeden po drugim. Geniaaaaaaaalne... A od pasteis de nata (na zdjęciu na górze) jestem już uzależniona od pierwszych dni w Lizbonie.

2 komentarze:

  1. No to my zamawiamy te takie cośtamy ze zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zobaczę, co da się zrobić. Będę musiała je wysłać osobno, bo jeśli kupię dla was i wejdę do tego samego samolotu, co one, to nie będzie ich już nad Hiszpanią. ;-)

    OdpowiedzUsuń