środa, 26 sierpnia 2009

Zachwiana właśnie powiedziała mi: "Zastój masz na blogu. Zrób coś z tym." Fakt. Już się robi!

Właśnie sobie uświadomiłam, że nie napisałam tu o bardzo ważnej rzeczy, która nazywa się pataniscas com arroz e feijão i którą to miałam przyjemność skonsumować 16 sierpnia w Estoril w bardzo dobrym towarzystwie, które widać na zdjęciach. Nienapisanie o tym tutaj to wielkie przeoczenie, które muszę nadrobić, bowiem to danie jest wprost genialne. Żeby wam to udowodnić dodam, że dzisiaj śniło mi się, że je jadłam. I we śnie też było genialne. Problem tkwi jednak w tym, że trochę trudno je znaleźć w tutejszych restauracjach, mimo że to jedno z najbardziej tradycyjnych portugalskich potraw. Może dlatego trudno ją znaleźć, bo niewielu turystów wie o jej istnieniu i w konsekwencji niewielu jest chętnych, by ją spróbować? Opisałabym wam, co to dokładnie jest to pataniscas (arroz to ryż, a feijão - fasola), ale właściwie nie mam pojęcia, wiem tylko, że w środku był bacalhau. Ważne jest jednak, że było zajebiste.



Po przemiłej kolacji w akompaniamencie najlepszej sangrii jaką piłam w życiu, poszliśmy do baru na plaży (była pierwsza w nocy, większość zamówiła kawę, ale nie było (!), bo ekspres się zepsuł), a następnie na dyskotekę (a raczej rockotekę) o enigmatycznej nazwie "2001". Było świetnie, do domu wróciłam około 5:00 i na drugi dzień właśnie z pełnym impetem dopadło mnie przeziębienie. Ale już zdrowa'm!

OK, koniec tej retrospekcji, wróćmy do bardziej aktualnych wydarzeń. ;-)



Jako że na poprzedni weekend nie miałam żadnych planów, postanowiłam znowu wybrać się na północ z moim osobistym przewodnikiem Bruno. Była to bardzo dobra decyzja, bo właściwie można powiedzieć, że osiągnęłam pełnię szczęścia, o której pisałam 13 sierpnia. Wprawdzie palm nie było, ale był basen i to na świeżym powietrzu, w promieniach portugalskiego słońca... Nic dodać, nic ująć.



Uwaga, teraz znowu będzie o żarciu: mama Bruno przygotowała tradycyjne danie z regionu Minho, które było bardzo, bardzo smaczne, mimo że wiedziałam, co jem, bo Bruno mnie uprzedził. Chociaż gdyby mnie nie uprzedził, pewnie bym się nie zorientowała, że jem ryż w sosie z krwi kurczaka.

A w niedzielę wcześnie rano (czyli o 9:00) wybraliśmy się do... do supermarketu zrobić zapasy jedzenia i udaliśmy się w kierunku parku narodowego Gerês (nota bene jedynego w Portugalii) w północno-zachodniej części kraju. Z powodu korków dojechaliśmy dość późno (droga dojazdowa do Gerês jest jak Zakopianka - tylko jedna i zawsze zakorkowana), a wieczorem musieliśmy wracać do Lizbony, więc nie mieliśmy czasu, by przemierzać szlaki. Ale znaleźliśmy sobie małe jeziorko i rozłożyliśmy się na ogromnych kamieniach wśród pięknej przyrody i szumu wodospadzików. W skrócie: żyć nie umierać!



Parque Nacional da Peneda-Gerês

1 komentarz:

  1. BASEN2.JPG PO PROSTU MIAŻDŻY! :D
    -----------
    Korbiarz.

    OdpowiedzUsuń