niedziela, 2 sierpnia 2009

Restauracja "WOK" przy Elevador de Santa Justa od wczoraj jest moją drugą ulubioną restauracją w Lizbonie (oznacza to, że mam dwie ulubione, a nie, że jest druga w rankingu). Co za żarcie, o ja pierniczę! Byłam tam wczoraj na spotkaniu couchsurfingowców (jakieś siedzemdziesiąt osób) i każdy mógł korzystać ze szwedzkiego stołu i nakładać ile chciał. Gdy zobaczyłam stosy sushi i uświadomiłam sobie, że mogę ich zjeść nieskończoną ilość, myślałam, że rozpłynę się ze szczęścia. Najgorsze było to, że obok tych stosów sushi, były stosy przeróżnych smakołyków kuchni azjatyckiej. Skończyłam więc z górą żarcia na wielkim talerzu i o dziwo - zjadłam wszystko. A później dostrzegłam stosy owoców. I o dziwo - też się zmieściły (musiały!). A potem zamówiłam chińską zieloną herbatę i siedziałam, siedziałam, siedziałam... aż byłam w stanie się ruszyć.



Po kolacji wszyscy ruszyliśmy w kierunku Bairro Alto, oczywizm. Chyba nie ma drugiego takiego miejsca na świecie - wąskie uliczki wśród starych kamienic, często z oknami z wywieszonym praniem, wypełnione po brzegi ludźmi, muzyka, inna z każdego baru, restauracji, klubu - każdy znajdzie coś dla siebie. Praktycznie nikt nie siedzi w środku, wszyscy stoją na zewnątrz z napojami, rozmawiając, śmiejąc się, poznając się. Nie rozumiem tylko jednego - jak ludzie potrafią tam mieszkać, bo przecież codziennie, a szczególnie w weekendy, dwa metry pod oknem mają jedną wielką imprezę!



Poznałam mnóstwo fajnych ludzi, poćwiczyłam portugalski jak nigdy, a w drodze do Cais do Sodré, rozmawiałam z dwoma facetami, którzy tańczyli w samochodzie w rytm wycieraczek. Generalnie cały wieczór szukałam kogoś, kto jedzie na koncert James do Algarve, więc stwierdziłam, że i tych świrów mogę zapytać. Okazało się, że owszem, jeden z nich jest fanem James i jeśli zgadnę, jaka jest jego ulubiona piosenka, to pojedzie ze mną. Zgodziłam się, ale powiedziałam, żeby napisał gdzieś tytuł, żeby potem nie oszukał. Napisał więc mazakiem na swojej dłoni, ale nie zgadłam. Cholera, no!

Z pozdrowieniami dla João:



W klubie Tokyo muzyka jest co najmniej dziwna, przynajmniej do tańca, poza tym było tam mnóstwo ludzi i wszyscy czuliśmy się jak sardinhas assadas, ale w dobrym towarzystwie można się świetnie bawić. :-) Już wcześniej namówiłam wszystkich na pasteis de nata o 4:30, tym bardziej, że Kanadyjczycy jeszcze ich nie próbowali, więc gdy zamknęli klub, udaliśmy się w kierunku najlepszych portugalskich ciastek, których... NIE BYŁO! Pytanie brzmi: czy było tak późno, czy tak wcześnie, że ich zabrakło?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz