tag:blogger.com,1999:blog-9146484658295687382024-03-13T15:46:18.580+01:00PortulacaAnnahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.comBlogger29125tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-18066262170223331132009-08-30T13:42:00.000+02:002009-09-01T15:36:08.543+02:00Obrigada, Portugal!<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">To niemal przerażające, jak czas szybko leci, gdy dobrze się bawisz. Mam wrażenie, że spędziłam tu parę dni, choć z drugiej strony czasem potrzebuję kilka chwil, by przypomnieć sobie, co wydarzyło się na samym początku, a to chyba dowód na to, że spędziłam tu trochę czasu. To były intensy<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sp0aRjG-bNI/AAAAAAAAKUc/RFJS0LLT2Nw/s1600-h/widokowka5.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer; width: 161px; height: 239px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sp0aRjG-bNI/AAAAAAAAKUc/RFJS0LLT2Nw/s320/widokowka5.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5376482418934836434" border="0" /></a>wne wakacje, mimo że oprócz miesięcznego kursu niczego nie zaplanowałam. Wydarzyło się mnóstwo, mnóstwo! i mam wrażenie, że w ciągu tych dwóch miesięcy zrobiłam tu więcej niż w ciągu całego roku.<br /></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br />Muszę przyznać, że miałam tu jeden taki moment, samotnie spacerując po <span style="font-style: italic;">Baix</span><span style="font-style: italic;">a</span>, w którym pomyślałam sobie: co ja tu właściwie robię? I, co gorsza, co ja tu będę robić przez dwa miesiące? Ile można czytać portugalskich gazet i oglądać telewizję? Niespodziewanie więc nadszedł moment paniki, ale też równie szybko odszedł, a kolejne dni miałam po brzegi wypełnione zajęciami i w gruncie rzeczy tak napra<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sp0ahdYlnaI/AAAAAAAAKUk/5I5EpweDQ0o/s1600-h/widokowka1.jpg"><img style="margin: 0pt 0pt 10px 10px; float: right; cursor: pointer; width: 159px; height: 223px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sp0ahdYlnaI/AAAAAAAAKUk/5I5EpweDQ0o/s320/widokowka1.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5376482692276002210" border="0" /></a>wdę nigdy nie miałam czasu przeczytać ani jednej gazety, a telewizję oglądałam, a raczej słuchałam, tylko w trakcie innych czynności, żeby nie tracić cennych minut w Lizbonie (w końcu przyjechałam tu po to, by uczyć się portugalskiego).<br /><br />A więc działo się wiele, choć nie opisałam tu każdego spaceru czy wyjścia ze znajomymi, bo nie chodziło o to, by aż tak przywiązywać wagę do szczegółów. Niby pisałam ten blog dla siebie, ale gdy zdałam sobie sprawę ile osób go czyta, nie mogłam pozwolić sobie na to, by was zanudzić każdą chwilą mojego pobytu w Lx.<br /><br />Czasami łapałam się tu na myśleniu: "Dlaczego ja tu właściwie jestem?" Bo chciałam - to jasne - ale dlaczego? To wprost niewiarygodne jak wiele zależy od przypadku. Czy wiecie w ogóle, z jakiego powodu uczę się portugalskiego? Bo nie znalazłam kursu greckiego. A co by było, gdybym znal<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sp0bnUWRt3I/AAAAAAAAKU0/aKl3Q5g_-u0/s1600-h/widokowka4.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer; width: 168px; height: 254px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sp0bnUWRt3I/AAAAAAAAKU0/aKl3Q5g_-u0/s320/widokowka4.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5376483892441233266" border="0" /></a>azła? Czy wracałabym teraz z Thessalonik z książką po grecku na kolanie? Być może.<br /><br />Czasem siedziałam wpatrzona w Rio Tejo - "Jestem w Lizbonie. Udało mi się." - myślałam i uśmiechałam się jak mysz do sera, nie poznając samej siebie. Siebie sprzed dwóch lat, Ani, która <span style="font-style: italic;">nigdy</span> nie wpadłaby na pomysł samotnego wyjazdu na drugi koniec Europy. Ale zmieniamy się. I dobrze. I dobrze, bo warto.<br /><br />Myślę, że cel został w pełni osiągnięty - bez problemu rozmawiam z Portugalczykami, rozumiem ze słuchu praktycznie wszystko i czytam książki po portugalsku. Ukończyłam kurs zaawansowany w stolicy Portugalii i zdecydowanie mogę już powiedzieć: <span style="font-style: italic;">"S</span><span style="font-style: italic;">im,</span><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sp0b4vTySDI/AAAAAAAAKU8/mrZifGog-FA/s1600-h/widokowka3.jpg"><img style="margin: 0pt 0pt 10px 10px; float: right; cursor: pointer; width: 140px; height: 206px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sp0b4vTySDI/AAAAAAAAKU8/mrZifGog-FA/s320/widokowka3.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5376484191736318002" border="0" /></a><span style="font-style: italic;"> eu falo português."</span>, a nie tylko <span style="font-style: italic;">"Aprendo."</span> I niech szlag trafi wszystkie podręczniki i ćwiczenia gramatyczne z lukami do wypełniania! Języka uczy się najszybciej i, co najważniejsze, najprzyjemniej, wśród <span style="font-style: italic;">nativos</span>, wśród znajomych, na ulicy, w metrze i w kafejce pijąc <span style="font-style: italic;">cafezinho</span>. Chciałam kupić tu jakieś ćwiczenia, słowniki synonimów i inne cuda <span style="font-style: italic;">PortoEditora</span>, ale zamiast tego z półek Fnac wzięłam dwie grube książki i jestem pewna, że dadzą mi więcej niż przerobienie pięciu podręczników.<br /><br />Nauczyłam się tu więcej, niż mogłabym kiedykolwiek przypuszczać i nie chodzi tu nawet o takie pierdoły jak gotowanie i wszelkie inne zajęcia związane z mieszkaniem "bez mamusi". Najważniejsze jednak jest to, że<span style="font-style: italic;"> udało mi się</span> spełnić kolejne marzenie. Spędziłam dwa miesiące w pięknych miejscach, w sympatycznym kraju i z cudownymi ludźmi. Chciałam wrócić do Polski bez <span style="font-style: italic;">saudades</span>, ale to nieuniknione.<br /><br />Przez ostatnie dni mojego pobytu w Lizbonie próbowałam maksymalnie wykorzystać każdy moment, patrzeć na każdy s<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sp0d8NPpcXI/AAAAAAAAKVE/zyZiIsnTQvs/s1600-h/widokowka2.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer; width: 226px; height: 143px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sp0d8NPpcXI/AAAAAAAAKVE/zyZiIsnTQvs/s320/widokowka2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5376486450334888306" border="0" /></a>zczegół i dokładnie zapamiętać. Chciałam spróbować jeszcze raz ulubionych potraw, próbowałam pożegnać się z ulubionymi miejscami. Ale nie da się, po prostu. Jedynym sposobem na to, by za Lizboną nie tęsknić, jest mieć jej dość. Ale, <span style="font-style: italic;">sinceramente</span>, nie wiem, ile czasu musiałabym tu mieszkać, by nie chcieć wrócić...<br /><br />Miło, że tu czasem wpadaliście. Do następnego razu! :-)<br /><span style="font-size:85%;"><br />Na koniec... Kliknijcie i posłuchaj</span><span style="font-size:85%;">cie tego:<br /><a style="color: rgb(255, 255, 255);" href="http://w404.wrzuta.pl/audio/3wlJzNcNFkI/carlos_paredes_-_cancao_dos_verdes_anos">Carlos Paredes - Canção dos Verdes Anos</a></span><br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-66532180139786181642009-08-29T13:13:00.008+02:002009-08-29T21:53:30.974+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Kilka dni temu poszłam na spacer, wspięłam się na Graça i usiadłam sobie na ławce z najlepszym widokiem na miasto, z kiścią świeżutkich winogron i książką po portugalsku. Ten widok naprawdę zapiera dech w piersiach. Lizbona stamtąd wydaje się taka... spokojna. Samoloty podchodzące w oddali do lądowania, promy leniwie posuwające się po rzece zostawiając po sobie biały ślad, Most 25 Kwietnia z błyszczącymi w słońcu samochodami, żółty tramwaj gdzieś w dole, który całkowicie bez pośpiechu odjeżdża z przystanku, no i zamek na pięknym wzgórzu na tle cudnie niebieskiej wody. Być może Lizbona wcale nie wydaje się spokojna - ona chyba taka po prostu jest.</div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpkUSvoGpDI/AAAAAAAAKSo/H24KfS6q9X8/s1600-h/graca.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 213px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpkUSvoGpDI/AAAAAAAAKSo/H24KfS6q9X8/s320/graca.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5375349942498272306" border="0" /></a></div><br />Tak sobie siedziałam i czytałam i nagle podszedł do mnie pewien elegancko ubrany, czarnoskóry mężczyzna i powiedział po angielsku: "Jesteś z Polski?". Trudno było na to nie zareagować, nie miałam bowiem przy sobie nic, co mogłoby wskazywać na to, że jestem Polką. Gdy zapytałam, skąd to wie, stwierdził, że to poczuł, a poza tym jestem wysoka, mam wschodnie rysy twarzy i jestem podobna do Polki, którą zna. Nieźle. Spędziliśmy kilkanaście minut na rozmowie po portugalsku (pochodzi z Wysp Zielonego Przylądka), opowiadał mi o swoim zespole i podróżach do Polski (pokazał nawet paszport i wizę), i oczywiście zdążył zaprosić mnie na plażę, koncert i kolację. Oczywiście się nie skusiłam, ale namiary na siebie zostawił. Zachwiana, może być Zielonoprzylądczyk? ;-)<br /><br />Tego dnia postanowiłam zjeść lunch poza domem, bo nie chciało mi się gotować, i udałam się do znanej wam już restauracji WOK. ;-> Naładowałam sobie talerz sushi, poprosiłam o sok ze świeżych pomarańczy i było genialnie.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpkQ_RGPKFI/AAAAAAAAKSQ/2S05c0eM2k0/s1600-h/estoril.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 213px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpkQ_RGPKFI/AAAAAAAAKSQ/2S05c0eM2k0/s320/estoril.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5375346309350762578" border="0" /></a></div><br />No i po prostu nie mogłabym, zwyczajnie nie potrafiłabym wyjechać stąd bez ponownego zjedzenia<span style="font-style: italic;"> pataniscas com arroz e fejão</span>. Dlatego zabrałam Bruno ze sobą, wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy do Estoril (tory kolejowe są tuż przy oceanie!!!). Nie żeby nie było <span style="font-style: italic;">pataniscas</span> w Lizbonie, bo na pewno są, już nawet wiem gdzie, ale nie można ryzykować! Dotarliśmy do restauracji i serce mi zabiło gdy przyszedł czas zamawiania dania, bo obawiałam się, że <span style="font-style: italic;">akurat dzisiaj </span>ich nie będzie. Przez pierwsze trzy sekundy może i byłoby śmiesznie, ale później chyba bym się rozpłakała...<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpkRAJKM1SI/AAAAAAAAKSg/K-z0QDPmlBI/s1600-h/rest.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 201px; height: 133px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpkRAJKM1SI/AAAAAAAAKSg/K-z0QDPmlBI/s320/rest.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5375346324399772962" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Spl8JXleqFI/AAAAAAAAKTQ/LvHJs3AjKeg/s1600-h/pataniscas1.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 178px; height: 133px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Spl8JXleqFI/AAAAAAAAKTQ/LvHJs3AjKeg/s320/pataniscas1.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5375464130635278418" border="0" /></a></div><br />A wczoraj byłam na plaży i pożegnałam się z oceanem. O co chodzi z tym żegnaniem się? Pamiętam, że na wakacjach, gdy przychodził dzień powrotu do domu, zawsze trzeba było się pożegnać z morzem. To pewnie dlatego, że mieszkamy 600km od plaży, fal i mew... :-(<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpkQ_7wibqI/AAAAAAAAKSY/rmsea54Y3Qk/s1600-h/plaza.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 157px; height: 236px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpkQ_7wibqI/AAAAAAAAKSY/rmsea54Y3Qk/s320/plaza.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5375346320802475682" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Spl8IxKNFDI/AAAAAAAAKTI/8CpZ6p4NQyM/s1600-h/pataniscas2.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 178px; height: 236px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Spl8IxKNFDI/AAAAAAAAKTI/8CpZ6p4NQyM/s320/pataniscas2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5375464120320332850" border="0" /></a></div><br />No w każdym razie - pożegnałam się i ocean powiedział, że będzie miał <span style="font-style: italic;">saudades</span>. A ja powiedziałam, żeby się nie martwił, bo jeszcze wrócę.<br /><br />Na piątkowy wieczór miałam wiele atrakcji do wyboru, ale mogłam wybrać tylko jedną, bo nie mam zdolności bilokacji. Stwierdziłam więc, że koncert Xutos & Pontapés w Corroios będzie najlepszym sposobem na pożegnanie się z Portugalią. Bo, nie wiem czy wiecie, ale Xutos & Pontapés to <span style="font-style: italic;">The Rolling Stones of Portugal</span>. Najbardziej popularny zespół rokowy świętujący właśnie 30-lecie swojego istnienia i który - co mogłam zobaczyć na własne oczy - jest tu wręcz uwielbiany.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpkUnyRD7MI/AAAAAAAAKSw/ysRpOZW8wYI/s1600-h/promo-xutos5.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 286px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpkUnyRD7MI/AAAAAAAAKSw/ysRpOZW8wYI/s320/promo-xutos5.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5375350303984184514" border="0" /></a></div><br />Wsiedliśmy w wyczes pociąg Fertagus, który przejeżdża przez Most 25 Kwietnia (pod samochodami, fajne to jest!) i w 20 minut dojechaliśmy do Corroios. Ja, Gonçalo, Raimas i jego znajomi. Na miejscu napotkaliśmy wielką imprezę pełną budek z <span style="font-style: italic;">pipocas</span> (popcorn), <span style="font-style: italic;">farturas</span>, ciepłego chlebka z <span style="font-style: italic;">churiço</span>, balonami, stanikami i browarami... Klimat dość ciekawy, ale ważne, że koncert darmowy. ;-) Na miejscu spotkaliśmy się też z Nuno i Célią.<br /><br />Jeśli chodzi o sam koncert - klimat pierwszorzędny. Byliśmy dość blisko sceny (lubię koncerty w tym kraju, bo Portugalczycy są niscy i wszystko dobrze widać), a mimo że niektórych kawałków nigdy nie słyszałam, a większości nie byłam w stanie śpiewać (nie z powodu portugalskiego, ale zwyczajnie dlatego, że nie znam Xutos na tyle, by śpiewać całe piosenki), przez cały koncert bawiłam się świetnie. Genialna muzyka, cudowna atmosfera, z chęcią zobaczyłabym ich jeszcze raz, grają we wrześniu na <span style="font-style: italic;">Estádio do Restelo</span>, gdzie chyba pójdzie cała Lizbona!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Spl8IGTFhFI/AAAAAAAAKS4/hu36L42JD4s/s1600-h/6488_124640527970_501877970_2467976_4320147_n.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 190px; height: 142px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Spl8IGTFhFI/AAAAAAAAKS4/hu36L42JD4s/s320/6488_124640527970_501877970_2467976_4320147_n.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5375464108814861394" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Spl8IfsNxCI/AAAAAAAAKTA/y_R7oMJPxE8/s1600-h/6488_124640462970_501877970_2467964_5210101_n.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 191px; height: 142px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Spl8IfsNxCI/AAAAAAAAKTA/y_R7oMJPxE8/s320/6488_124640462970_501877970_2467964_5210101_n.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5375464115631146018" border="0" /></a><br /><br /><span style="font-size:78%;">Zdjęcia autorstwa Gonçalo Fino</span><br /></div><br />Gdy wychodziliśmy w ślimaczym tempie z terenu koncertu wśród wielkiego tłumu, nagle Raimas zaczął śpiewać... "Szto lat, szto lat, niek, niek zije nam!", które przypomniał sobie ze swoich urodzin. Sweet! A w drodze powrotnej uczyłam ich kolejnych polskich słówek. Najpiękniejsze jest to, że ze słowem, które teoretycznie powinno być proste (bo jest to zwykle, zaraz po przekleństwach, pierwsze słowo, którego uczą się obcokrajowcy) mają największe problemy - "cześć".<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-37067413723416762009-08-26T16:01:00.008+02:002009-08-26T16:54:22.335+02:00<span style="color: rgb(204, 204, 204);">Zachwiana właśnie powiedziała mi: "Zastój masz na blogu. Zrób coś z tym." Fakt. Już się robi!</span><br /><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br />Właśnie sobie uświadomiłam, że nie napisałam tu o bardzo ważnej rzeczy, która nazywa się <span style="font-style: italic;">pataniscas com arroz</span><span style="font-style: italic;"> e feijão</span> i którą to miałam przyjemność skonsumować 16 sierpnia w Estoril w bardzo dobrym towarzystwie, które widać na zdjęciach. Nienapisanie o tym tutaj to wielkie przeoczenie, które muszę nadrobić, bowiem to danie jest wprost <span style="font-style: italic;">genialne</span>. Żeby wam to udowodnić dodam, że dzisiaj śniło mi się, że je jadłam. I we śnie też było genialne. Problem tkwi jednak w tym, że trochę trudno je znaleźć w tutejszych restauracjach, mimo że to jedno z najbardziej tradycyjnych portugalskich potraw. Może dlatego trudno ją znaleźć, bo niewielu turystów wie o jej istnieniu i w konsekwencji niewielu jest chętnych, by ją spróbować? Opisałabym wam, co to dokładnie jest to <span style="font-style: italic;">pataniscas</span> (<span style="font-style: italic;">arroz </span>to ryż, a <span style="font-style: italic;">feijão</span> - fasola), ale właściwie nie mam pojęcia, wiem tylko, że w środku był<span style="font-style: italic;"> bacalhau</span>. Ważne jest jednak, że było <span style="font-style: italic;">zajebiste</span>.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVIN2ammFI/AAAAAAAAKPs/37qgDZMh-Gk/s1600-h/DSCI0872.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 184px; height: 137px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVIN2ammFI/AAAAAAAAKPs/37qgDZMh-Gk/s320/DSCI0872.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5374281133119150162" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVIOKrhe2I/AAAAAAAAKP0/T6l5oXM7FVA/s1600-h/DSCI0838.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 185px; height: 137px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVIOKrhe2I/AAAAAAAAKP0/T6l5oXM7FVA/s320/DSCI0838.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5374281138558827362" border="0" /></a><br /></div><br />Po przemiłej kolacji w akompaniamencie najlepszej <span style="font-style: italic;">sangrii</span> jaką piłam w życiu, poszliśmy do baru na plaży (była pierwsza w nocy, większość zamówiła kawę, ale nie było (!), bo ekspres się zepsuł), a następnie na dyskotekę (a raczej rockotekę) o enigmatycznej nazwie "2001". Było świetnie, do domu wróciłam około 5:00 i na drugi dzień właśnie z pełnym impetem dopadło mnie przeziębienie. Ale już zdrowa'm!<br /><br />OK, koniec tej retrospekcji, wróćmy do bardziej aktualnych wydarzeń. ;-)<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVIzVssz-I/AAAAAAAAKP8/hcRbXmlpUwY/s1600-h/basen1.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 223px; height: 158px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVIzVssz-I/AAAAAAAAKP8/hcRbXmlpUwY/s320/basen1.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5374281777171714018" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVIzybkuxI/AAAAAAAAKQE/PEydQ8sNbSM/s1600-h/basen2.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 118px; height: 158px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVIzybkuxI/AAAAAAAAKQE/PEydQ8sNbSM/s320/basen2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5374281784884509458" border="0" /></a><br /></div><br />Jako że na poprzedni weekend nie miałam żadnych planów, postanowiłam znowu wybrać się na północ z moim osobistym przewodnikiem Bruno. Była to bardzo dobra decyzja, bo właściwie można powiedzieć, że osiągnęłam pełnię szczęścia, o której pisałam 13 sierpnia. Wprawdzie palm nie było, ale był basen i to na świeżym powietrzu, w promieniach portugalskiego słońca... Nic dodać, nic ująć.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVJ5dtRAuI/AAAAAAAAKQU/CZwgkxlCuzk/s1600-h/geres4.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 210px; height: 156px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVJ5dtRAuI/AAAAAAAAKQU/CZwgkxlCuzk/s320/geres4.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5374282981912412898" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVJ5-waj_I/AAAAAAAAKQc/Yhn1dL4qef0/s1600-h/geres1.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 116px; height: 156px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVJ5-waj_I/AAAAAAAAKQc/Yhn1dL4qef0/s320/geres1.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5374282990783991794" border="0" /></a><br /></div><br />Uwaga, teraz znowu będzie o żarciu: mama Bruno przygotowała tradycyjne danie z regionu <span style="font-style: italic;">Minho</span>, które było bardzo, bardzo smaczne, mimo że <span style="font-style: italic;">wiedziałam</span>, co jem, bo Bruno mnie uprzedził. Chociaż gdyby mnie nie uprzedził, pewnie bym się nie zorientowała, że jem ryż w sosie z krwi kurczaka.<br /><br />A w niedzielę wcześnie rano (czyli o 9:00) wybraliśmy się do... do supermarketu zrobić zapasy jedzenia i udaliśmy się w kierunku parku narodowego Gerês (nota bene jedynego w Portugalii) w północno-zachodniej części kraju. Z powodu korków dojechaliśmy dość późno (droga dojazdowa do Gerês jest jak Zakopianka - tylko jedna i zawsze zakorkowana), a wieczorem musieliśmy wracać do Lizbony, więc nie mieliśmy czasu, by przemierzać szlaki. Ale znaleźliśmy sobie małe jeziorko i rozłożyliśmy się na ogromnych kamieniach wśród pięknej przyrody i szumu wodospadzików. W skrócie: żyć nie umierać!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVJNf49wXI/AAAAAAAAKQM/-isvhM5_l0E/s1600-h/Panor%C3%A2mica_cani%C3%A7ada_ger%C3%AAs.JPG"><img style="cursor: pointer; width: 228px; height: 320px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SpVJNf49wXI/AAAAAAAAKQM/-isvhM5_l0E/s320/Panor%C3%A2mica_cani%C3%A7ada_ger%C3%AAs.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5374282226584109426" border="0" /></a><br /><br /><span style="font-size:85%;">Parque Nacional da Peneda-Gerês</span><br /></div><br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-42555677571639122372009-08-20T02:00:00.002+02:002009-08-20T03:35:49.165+02:00<span style="color: rgb(204, 204, 204);">Kilka przydatnych rad dla kobiet wybierających się do Portugalii:</span> <div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br />1. Za każdym razem, gdy widzicie napis <span style="font-style: italic;">"Pastelaria",</span> zamknijcie oczy, zatkajcie uszy i uciekajcie po największym łuku, jaki jesteście w stanie zrobić, upewniając się wcześniej, czy podobnego napisu nie ma przypadkiem po drugiej stronie ulicy. (Wyjątek: jeśli dzisiaj nie jadłyście jeszcze <span style="font-style: italic;">pastel de nata</span> - możecie spróbować wejść do tego strasznego miejsca, ale tylko na chwilę i z maksimum 95 centami w portfelu. Zapamiętajcie to dobrze i nie mówcie potem, że nie ostrzegałam!).<br /><br />2. Nie zabierajcie ze sobą szpilek, bo i tak nie będziecie tu w nich chodzić. W <span style="font-style: italic;">Bairro Alto</span> prędzej złamiecie obcas i/lub nogę niż przejdziecie w nich pięć metrów. W całej Portu<a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoxO_MIYybI/AAAAAAAAJvk/-aeNsdYe2zs/s1600-h/01+%282%29.jpg"><img style="margin: 0pt 0pt 10px 10px; float: right; cursor: pointer; width: 197px; height: 149px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoxO_MIYybI/AAAAAAAAJvk/-aeNsdYe2zs/s200/01+%282%29.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5371755303041288626" border="0" /></a>galii mamy, drogie Panie, do czynienia z <span style="font-style: italic;">calçada portuguesa</span>, czyli sławnym, charakterystycznie wybrukowanym chodnikiem, na którym możecie spróbować szczęścia w szpilkach, ale i tak szczerze odradzam, bo trzeba uważać. <span style="font-style: italic;">Naprawdę.</span><br /><br />3. Jeśli w trakcie wakacji nie chcecie przytyć 100kg, przeanalizujcie dokładnie portugalskie menu. Pamiętajcie, że Portugalczycy zwykle jedzą kolację między 21:00 a 0:00 oraz że 80% dań serwowanych jest z frytkami lub z frytkami i ryżem (tak, tak), 95% mięs jest smażonych lub grillowanych, przed daniem głównym dostajecie stos chleba, oliwek i sera, a po kolacji, niezależnie czy macie jeszcze miejsce, czy nie, przynoszą wam owoce, ciasta, musy i lody. No i na koniec kawę, oczywiście, nawet jeśli właśnie wybija północ.<br /><br />4. Jeśli macie niskie poczucie własnej wartości, oczy innego koloru niż brązowe, a wasze włosy są w odcienach brązu lub jestecie blondynkami (to chyba najlepsza pozycja startowa), wychodźcie na ulicę <a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoxPVV0CWWI/AAAAAAAAJvs/bmBLAOVhtt8/s1600-h/baixa.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer; width: 134px; height: 164px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoxPVV0CWWI/AAAAAAAAJvs/bmBLAOVhtt8/s200/baixa.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5371755683597408610" border="0" /></a>jak najczęściej. Gwarantuję wam, że w trakcie pierwszych dziesięciu minut znajdzie się co najmniej pięciu portugalskich dżentelmenów (to jeden na każde dwie minuty!), którzy nie będą mogli oderwać od was wzroku. Jeśli na dodatek założycie wspomniane wyżej szpilki (ale po uprzednim oswojeniu się z <span style="font-style: italic;">calçadą</span> - to ważne) oraz założycie spódniczkę jakiejkolwiek długości - przyćmiłyście właśnie 99,9% Portugalek. W ciągu piętnastu minut wasze ego podskoczy do wysokości pomnika <span style="font-style: italic;">Cristo Rei</span> w Almadzie. (Uwaga! Istnieją też pewne minusy, bowiem nie każdy Portugalczyk to przystojny biznesmen w garniturze. Czasem będziecie musiały stawić czoła wzrokowi robotników w poplamionych farbą szatach, kelnerów po sześćdziesiątce tudzież obślinionych dziadków w parku. Jeśli nie jesteście w stanie tego znieść - zapomnijcie o szpilkach, przefarbujcie włosy i kupcie brązowe soczewki kontaktowe. Albo zwyczajnie - wracajcie do Polski! Tam mężczyźni nie<span style="font-style: italic;"> p</span><span style="font-style: italic;">atrzą</span>. Chyba dlatego, że w kraju mamy większą konkurencję, moje drogie, no i w rezultacie wtapiamy się w krajobraz. ;-)<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-51194874533754261232009-08-19T19:38:00.005+02:002009-08-19T20:01:45.981+02:00<div style="text-align: justify;"><span style="color: rgb(204, 204, 204);">Przez ostatnie dni wiele się nie działo, bo jestem chorička (ale przynajmniej nauczyłam się jak jest po portugalsku "angina" i "leki przeciwbólowe"). Dziś czułam się już znacznie lepiej i udało mi się wyjść na lunch z Bruno i jego znajomymi z pracy. Podoba mi się ten pomysł wspólnego </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">almoçar</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> w trakcie przerwy - mężczyźni zostawiają swoje marynarki na biurowych krzesłach i grupami wychodzą do pobliskich restauracji na </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">carne de porco à portuguesa</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> albo jeden z tysiąca rodzajów </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">bacalhau</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);">. Fajna to sprawa, bo w końcu nie tylko integrują się z kolegami z pracy, ale też przewietrzą się trochę i jedzą porządny, ciepły posiłek w miłej atmosferze. Dzisiaj więc miałam okazję im towarzyszyć i spróbować sławnej portugalskiej zupy </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">Caldo Verde </span><span style="color: rgb(204, 204, 204);">- niby prosta, ale bardzo smaczna! (Tak, wiem, znowu piszę o żarciu!).</span> <span style="color: rgb(204, 204, 204);"><br /><br /></span><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sow9WOlIB-I/AAAAAAAAJvU/lsd0bW1MEUA/s1600-h/gulb.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sow9WOlIB-I/AAAAAAAAJvU/lsd0bW1MEUA/s320/gulb.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5371735907626387426" border="0" /></a><br /></div><span style="color: rgb(204, 204, 204);"><br />Później poszłam sobie do parku Gulbenkian, bo już się stęskniłam za tym miejscem. Nie ma to jak walnąć się na trawę w cieniu</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> i nic nie robić... Albo zastanawiać się co by się zrobiło z 74 milionami Euro (tyle tu teraz można wygrać w czymś w rodzaju Lotto).</span> <span style="color: rgb(204, 204, 204);"><br /><br />Obecnie czytam książkę Nicka Hornby'ego </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">"How To Be Good"</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> w wersji portugalskiej (</span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">"Como Ser Bom"</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);">).</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> To chyba trochę dziwne czytać książki w innym języku niż oryginalny (szczególnie, gdy zna się ten oryginalny i można przeczytać w oryginale)? Mimo, że chcę zostać tłumaczką, tłumaczom nie ufam - przekład to przekład i zawsze lepiej jest przeczytać oryginał. Moje opowiadania, na przykład, nigdy nie będą brzmieć dla mnie wystarczająco dobrze w obcym języku, chyba, że w obcym je </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">oryginalnie</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> napiszę. No cóż, w każdym razie - fajnie, że mogę już czytać książki po portugalsku. :-)</span><br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sow9WiaH-fI/AAAAAAAAJvc/B4iffksacZ4/s1600-h/metro.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sow9WiaH-fI/AAAAAAAAJvc/B4iffksacZ4/s320/metro.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5371735912948955634" border="0" /></a><br /></div><span style="color: rgb(204, 204, 204);"><br />Doszłam tu do wniosku, że metro jest jeszcze gorsze niż autobusy. W Polsce, w autobusach wszyscy uciekają od siebie jak najdalej, zakładają słuchawki, otwierają książki i gazety i patrzą za okno. A tu? Tu nie mogą patrzeć za okno, bo tam nic nie ma! A trochę głupio wpatrywać się w ciemność, nie? Więc patrzą w podłogę. Albo na piękne Polki.</span><br /><br /><span style="color: rgb(204, 204, 204);">;-)))</span> </div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-37576090909230091872009-08-13T14:31:00.007+02:002009-08-13T15:24:21.642+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoQST3OAVeI/AAAAAAAAJe8/7QlMhojF5DE/s1600-h/palm2.jpg"><img style="margin: 0pt 0pt 10px 10px; float: right; cursor: pointer; width: 214px; height: 157px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoQST3OAVeI/AAAAAAAAJe8/7QlMhojF5DE/s200/palm2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5369436788181980642" border="0" /></a>Lizbona, <span style="font-style: italic;">Marquês de Pombal</span>, godz. 16:30. Temperatura: 37°C. Przystojni biznesmeni ściągają marynarki drogich garniturów, dwóch mężczyzn chowa się w cieniu palmy z butelkami chłodnej wody niegazowanej. Siadam z książką w cieniu w parku <span style="font-style: italic;">Eduardo VII, </span>ale nie wytrzymuję długo i uciekam do metra. Po drodze spotykam kobietę z kilkuletnią dziewczynką, która pyta mnie, <span style="font-style: italic;">mnie, </span>jak tu się przechodzi na drugą stronę ulicy (to trochę skomplikowane zważywszy na fakt, że mamy tu do czynienia z pięciopasmowym rondem). Rozmawiamy chwilę, chwali mój portugalski i mówi, że praktycznie nie słychać obcego akcentu. Zadowolona podążam w kierunku niebieskiej linii, siadam szczęśliwa w klimatyzowanym wagonie i zastanawiam się, jak przeżyję drogę ze stacji do <span style="font-style: italic;">Pingo Doce</span>. Przy sklepie jak zwykle siedzi ten sam żebrak z kulą, który już nawet bez słowa wyciąga rękę do przechodniów, czasem wręcz nie odrywa wzroku od gazety, którą czyta. W portugalskiej Biedronie kupuję tonę świeżych owoców i lody kokosowe. Wracam do domu, po drodze zatrzymując się przy bankomacie, którego przyciski są tak gorące, że aż parzą. Siadam przy kOMpie i zaczynam jeść półroztopione lody. Stwierdzam, że do pełni szczęścia brakuje mi jedynie basenu pod palmami. ;-)<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-10046435859321034392009-08-10T14:31:00.011+02:002009-08-10T17:09:31.679+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoAzniKnx4I/AAAAAAAAJY8/gXM5bboZPoE/s1600-h/809.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer; width: 102px; height: 220px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoAzniKnx4I/AAAAAAAAJY8/gXM5bboZPoE/s200/809.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5368347510104901506" border="0" /></a><span style="font-style: italic; font-weight: bold;">Brag</span><span style="font-style: italic; font-weight: bold;">a</span><span style="font-style: italic;"> –</span><span style="font-style: italic;"> j</span><span style="font-style: italic;">e</span><span style="font-style: italic;">d</span><span style="font-style: italic;">no z najstarszych miast w Portugalii o ponad </span><span style="font-style: italic;">2000-letniej historii ora</span><span style="font-style: italic;">z je</span><span style="font-style: italic;">d</span><span style="font-style: italic;">n</span><span style="font-style: italic;">o z najstarszych miast chrześcijańskich na świecie. Założone w czasach rzymskich </span><span style="font-style: italic;">jako </span><span style="font-style: italic;">B</span><span style="font-style: italic;">r</span><span style="font-style: italic;">a</span><span style="font-style: italic;">car</span><span style="font-style: italic;">a Augusta.</span></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br />Pobudka o 6:45, około 8:00 łapię metro, o 8:30 w <span style="font-style: italic;">Sete Rios </span>łapiemy autokar i 5 (słownie: pięć) godzin później jesteśmy w Bradze. Nie pamiętam kiedy ostatnio spędziłam tyle czasu w autokarze, ale szczerze mówiąc minęło nawet szybko. Jechaliśmy ciągle autostradą i być może widok za oknem był ciągle prawie taki sam, ale za to autokar miał przystanki w Fátimie, Coimbrze i Porto, więc mogłam zobaczyć najbardziej sławne miejsca Portugalii. Wprawdzie tylko zza szyby i niewiele, ale zawsze mogę powiedzieć, że tam byłam! ;-)<br /><br />Z dworca odebrał nas brat Bruno, który zresztą w sobotę obchodził swoje dziewiętnaste urodziny. Braga to takie Tychy właściwie, liczba mieszkańców zbliżona, tylko że gdzieniegdzie rosną palmy, teren jest górzysty a zabudowa kompletnie inna niż w Polsce.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA0cSGqcMI/AAAAAAAAJZU/_ugtbF3nNqk/s1600-h/jardim.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 187px; height: 140px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA0cSGqcMI/AAAAAAAAJZU/_ugtbF3nNqk/s320/jardim.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5368348416326398146" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA2MElDblI/AAAAAAAAJZ0/IpTLWmVM3Mk/s1600-h/plac.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 188px; height: 140px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA2MElDblI/AAAAAAAAJZ0/IpTLWmVM3Mk/s320/plac.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5368350336841117266" border="0" /></a><br /></div><br />Zanim wybraliśmy się na zwiedzanie miasta, poszliśmy zjeść <span style="font-style: italic;">francesinhę, </span>czyli jedno z typowych dań północy, a szczególnie Porto. Francesinha ma w sobie wszystko, co dla mnie niezdrowe, ale, cholera, raz w życiu spróbować musiałam! Na szczęście okazało się, że nie jest to moje ulubione danie. ;-)<br /><br />Powiem wam, że posiadanie znajomych w różnych zakątkach świata to świetna sprawa. W Bradze miałam osobistego przewodnika, który zawoził mnie we wszystkie najciekawsze miejsca i oprowadzał po najbardziej uroczych uliczkach miasta. Nie ma lepszego sposobu zwiedzania obcego kraju, niż z rodowitymi jego mieszkańcami, bo to oni znają najszybsze drogi dojazdu, najlepsze restauracje i knajpy i najprzytulniejsze zakątki.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA2L1_5_QI/AAAAAAAAJZs/LHgRaDgUi8Y/s1600-h/braga.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 191px; height: 143px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA2L1_5_QI/AAAAAAAAJZs/LHgRaDgUi8Y/s320/braga.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5368350332927212802" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA2MfGyGZI/AAAAAAAAJZ8/-MVcu2VbByc/s1600-h/widok.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 192px; height: 143px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA2MfGyGZI/AAAAAAAAJZ8/-MVcu2VbByc/s320/widok.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5368350343961909650" border="0" /></a><br /></div><br />Jego ciocia i wujek, wspaniali, sympatyczni ludzie, zaprosili nas do siebie na kolację. Przyszedł jeszcze brat, kuzynka z mężem i kuzyn Bruno, i tak jedna Polka i siedmiu Portugalczyków, prawdziwych <span style="font-style: italic;">nativos</span>, zjedli wspólnie kolację w ogrodzie i, muszę przyznać bez wahania, była to jedna z moich najlepszych nocy w Portugalii. Od samego początku byli niesamowicie mili i gościnni, całkowicie otwarci na pomysł zjedzenia kolacji w gronie rodziny razem z kompletnie obcą osobą, o której wcześniej nawet nie słyszeli. Po drugie - jedzenie. Wyśmienite jedzenie na świeżym powietrzu i chłodne, portugalskie <span style="font-style: italic;">Vinho Verde</span>. Znając tutejsze zwyczaje, postanowiłam nie najadać się do syta tym, co było na stole, bo wiedziałam, że na pewno będzie jakiś deser.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA2MujvAeI/AAAAAAAAJaE/VJC6nR4FJ1s/s1600-h/bom+jesus.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA2MujvAeI/AAAAAAAAJaE/VJC6nR4FJ1s/s320/bom+jesus.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5368350348109873634" border="0" /></a><br /></div><br />Pomyliłam się. Nie było "jakiegoś deseru". Były trzy. Najpierw kosz świeżych owoców, do wyboru do koloru, soczysty melon, śliwki, banany, jabłka i brzoskwinie, później przyszło absolutnie genialne, domowej roboty ciasto czekoladowe, a jeszcze na koniec chłodny mus truskawkowy. W międzyczasie rozmowa potoczyła się na różne tory, zaczynając od wprowadzenia Euro w Polsce, przez różnice kulturowe, aż skończyło się na polskiej wódce i wtedy wujek pobiegł do barku. Wódki nie znalazł (całe szczęście! bo oni chyba myśleli, że skoro jestem z Europy Wschodniej, to mogę wypić kieliszek bez wykręcenia twarzy ;-)), ale za to przyniósł różne inne ciekawe trunki, w tym <span style="font-style: italic;">Porto</span>, oczywiście. Musiał więc też przyjść moment, w którym to mąż kuzynki zapragnął nauczyć się kilku polskich przekleństw ("na zdrowie" już umieli, a nawet zaśpiewaliśmy wspólnie "Sto lat" bratu! Po portugalsku oczywiście też, ale najpierw po polsku. Podobał im się wers <span style="font-style: italic;">"A kto z nami nie wypije, niech się pod stół skryje!"</span>). Ale nie było to trudne, bowiem bez ogródek możemy powiedzieć, że dwa polskie przekleństwa w języku portugalskim już istnieją, tyle że mają inne znaczenie (<span style="font-style: italic;">curva</span> - krzywa, <span style="font-style: italic;">Rui</span> - imię męskie, gdzie "r" czyta się prawie jak "ch"). Ot i cała filozofia.<br /><br />Miałam też kilka śmiesznych lekcji wymowy, co chwilę bowiem wymyślali mi coraz to dziwniejsze słowa do powtórzenia, aż skończyło się na portugalskich językołamaczach. Po tym wieczorze wszyscy wiedzą też już, że jestem uzależniona od <span style="font-style: italic;">pasteis de nata</span> i chyba mogę liczyć na regularne dostawy do Polski!<br /><br />Jakby tego było mało, pojechaliśmy potem ze znajomymi Bruno do bardzo przytulnej knajpki w klimatach arabskich, gdzie od czasu do czasu są nawet pokazy tańca brzucha. Wypiliśmy tam fenomenalne soki i <span style="font-style: italic;">batidos</span>, czyli coś w rodzaju koktajli mlecznych ze świeżych owoców.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA0b6So-YI/AAAAAAAAJZE/NYczCYJP8wI/s1600-h/bud.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 193px; height: 143px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA0b6So-YI/AAAAAAAAJZE/NYczCYJP8wI/s320/bud.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5368348409934182786" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA0cK4qLEI/AAAAAAAAJZM/sfT465EtbXk/s1600-h/cafe2.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 189px; height: 143px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA0cK4qLEI/AAAAAAAAJZM/sfT465EtbXk/s320/cafe2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5368348414388612162" border="0" /></a><br /></div><br />Drugiego dnia mogłam wybrać sobie, co chcę robić. Wybrałam więc położone kilkanaście kilometrów od Bragi Guimarães, czyli <span style="font-style: italic;">miejsce, w którym narodziła się Portugalia - </span>pierwsza stolica kraju, której centrum widnieje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Pospacerowaliśmy sobie po wąskich, brukowanych uliczkach wśród średniowiecznych kościołów i zwiedziliśmy pałac książęcy <span style="font-style: italic;">Paço dos Duques de Bragança</span> z XV wieku i zamek z X wieku (tak na marginesie, czy ktoś kiedyś widział <span style="font-style: italic;">kuchnię</span> w pałacu?).<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA0chiQfxI/AAAAAAAAJZc/Bf2hrxOt4EI/s1600-h/nasceu.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 218px; height: 163px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA0chiQfxI/AAAAAAAAJZc/Bf2hrxOt4EI/s320/nasceu.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5368348420468670226" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA0dBPBxVI/AAAAAAAAJZk/ht-LunvKi2w/s1600-h/zamek.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 123px; height: 164px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SoA0dBPBxVI/AAAAAAAAJZk/ht-LunvKi2w/s320/zamek.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5368348428977947986" border="0" /></a><br /></div><br />Wieczorem wsiedliśmy do autokaru i o 0:30 byliśmy w Lizbonie (przejechać przez most w Porto w nocy - bezcenne. Widok zapiera dech w piersiach). I podsumowując - to był genialny weekend i nie mogłabym go sobie lepiej wyobrazić. A po tej kolacji u cioci stwierdziłam, że nie obejdzie się bez <span style="font-style: italic;">saudades </span>za Portugalią po powrocie. Po prostu nie da rady...<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-29533121398867692342009-08-07T22:36:00.008+02:002009-08-08T00:50:19.110+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Wracam do poprzedniego wpisu, by zorientować się, na którym dniu stanęłam. Wtorek. OK. No to jedziemy dalej!<br /><br /></div> <div style="text-align: center; color: rgb(204, 204, 204);"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnyagsBzYXI/AAAAAAAAJYA/hcFqJ6NrGBs/s1600-h/RodadeChorodeLisboa.JPG"><img style="cursor: pointer; width: 232px; height: 320px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnyagsBzYXI/AAAAAAAAJYA/hcFqJ6NrGBs/s320/RodadeChorodeLisboa.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5367334742284001650" border="0" /></a><br /><br /></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Wieczorem poszłam z Bruno do <span style="font-style: italic;">"Lusitano Clube"</span> w <span style="font-style: italic;">Alfamie</span> na koncert <span style="font-style: italic;">"Roda de Choro"</span>, zespołu portugalskiego, który gra głównie muzykę brazylijską i portugalską pomieszaną z wieloma różnymi rytmami, co ostatecznie daje bardzo fajny efekt! Zaskoczyło mnie to, że właściwie nie był to zwykły spektakl, bo odkąd panowie zaczęli grać, na parkiecie pojawiło się mnóstwo ludzi i nie zeszli aż do końca. Zespół grał, a ludzie tańczyli. Genialna sprawa, świetny klimat. Przypadkiem spotkaliśmy też znajomych z <span style="font-style: italic;">couchsurfingu</span>, a jeden z nich okazał się być niezłym tancerzem, więc potańcowałam sobie nieźle do tych brazylijskich rytmów! :-)<br /><br /></div> <div style="text-align: center; color: rgb(204, 204, 204);"><object width="425" height="344"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/gnQyAPG1XHw&hl=pl&fs=1&"><param name="allowFullScreen" value="true"><param name="allowscriptaccess" value="always"><embed src="http://www.youtube.com/v/gnQyAPG1XHw&hl=pl&fs=1&" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="425" height="344"></embed></object><br /><br /><div style="text-align: left;"><div style="text-align: justify;">W środę Gonçalo zabrał mnie do parku w Belém, <span style="font-style: italic;">Parque dos Moinhos de Santana,</span> śmiesznego parku, bo położonego na wzgórzu, z którego zresztą jest świetny widok na dzielnicę i na rzekę. I gdzie, ni stąd ni zowąd, stoją dwa wielkie wiatraki. :-) Jest tam całkiem przyjemnie, rosną sobie palemki, duże drzewa, jest mały stawik, fontanna i kafejka. Tramwajów też nie brakuje:<br /></div><br /></div></div><div style="text-align: center; color: rgb(204, 204, 204);"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnyeFXVk6lI/AAAAAAAAJYI/jtgfKkc-o54/s1600-h/tram.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnyeFXVk6lI/AAAAAAAAJYI/jtgfKkc-o54/s320/tram.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5367338670919838290" border="0" /></a><br /><br /><div style="text-align: left;"><div style="text-align: justify;">A potem znowu poszliśmy na <span style="font-style: italic;">Pasteis de Belém</span> (podobno tylko trzy osoby znają ten ściśle tajny przepis na prawdopodobnie najlepsze ciastka świata ;-)) i bez ogródek poprosiłam o trzy. W końcu wiedziałam czego mogę się spodziewać. Podobno mało kto jest w stanie zjeść mniej niż trzy w trakcie jednej wizyty... (wkleiłabym tu zdjęcie, ale nie mogę, bo za każdym razem gdy będę przeglądała tego bloga, zacznie mi ciec ślinka, a do tego nie mogę dopuścić, szczególnie po powrocie).<br /></div><br /><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnyjK-I5icI/AAAAAAAAJYg/JNaoxVEgvYA/s1600-h/praia3.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnyjK-I5icI/AAAAAAAAJYg/JNaoxVEgvYA/s320/praia3.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5367344264793131458" border="0" /></a><br /></div><br />Dzień dzisiejszy i ubiegła środa zostały spędzone (cóż za konstrukcja zdaniowa) na plaży, <span style="font-style: italic;">Praia da Sereia</span> naturalnie. Generalnie nie ma co opowiadać z takich dni, bo wszystko sprowadza się do leżenia, siedzenia, leżenia, leżenia, spaceru brzegiem morza, leżenia, siedzenia, leżenia i leżenia. Wprawdzie w sierpniu na plażach nawet w tygodniu jest dość sporo ludzi (znacznie więcej niż w lipcu), ale i tak nic nie jest w stanie powstrzymać mnie od cieszenia się tym widokiem. Brak mi słów by określić jak absolutnie genialny jest ocean...<br /></div><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Snyhf3xb0HI/AAAAAAAAJYY/2cTFOyDK97M/s1600-h/praia2.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 180px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Snyhf3xb0HI/AAAAAAAAJYY/2cTFOyDK97M/s320/praia2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5367342424838099058" border="0" /></a><br /></div><br />A jutro... a jutro wyruszam 375 km na północ, do Bragi. :-)<br /></div></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-54083225045605353512009-08-04T14:45:00.006+02:002009-08-04T15:35:12.741+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Kurs skończył się w piątek moją genialną prezentacją o fado, którą robiłam razem z Chinką i która nie wypaliła z powodu braku czytnika CD/DVD w uniwersyteckim laptopie. A raczej szczątkach laptopa. Trzeba było improwizować i jakoś się udało. Podobno nawet nieźle wyszło.<br /></div><br /><div style="text-align: center; color: rgb(204, 204, 204);"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sngyf_rzDoI/AAAAAAAAJXY/dwtrKkd8Yx8/s1600-h/cafe.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 240px; height: 320px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sngyf_rzDoI/AAAAAAAAJXY/dwtrKkd8Yx8/s320/cafe.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5366094481264414338" border="0" /></a></div><br /><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Paradoksalnie dopiero czwarty tydzień kursu zaczął mi się podobać, być może dlatego, że w końcu byłam w stanie się w miarę wysypiać, albo odkryłam zbawczą moc kawy (na zdjęciu, w jednej z uniwersyteckich kawiarni), albo grupa dopiero wtedy dobrze się zintegrowała. Z niektórymi osobami mam kontakt i być może uda nam się jeszcze spotkać. :-)<br /></div><br /><div style="text-align: center; color: rgb(204, 204, 204);"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sng0m8TF7aI/AAAAAAAAJXg/84j0WULnC6M/s1600-h/letras.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sng0m8TF7aI/AAAAAAAAJXg/84j0WULnC6M/s320/letras.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5366096799637826978" border="0" /></a></div><br /><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Ten kurs chyba nie był do końca tym, czego oczekiwałam, ale na pewno warto było go zrobić. Myślałam, że na zajęciach będzie więcej rozmowy, ale trudno o lekką i swobodną dyskusję w grupie dwunastu osób, i to z pięcioma Chinkami, które nieproszone nigdy nie zabrały głosu. No ale w końcu mówienie ćwiczyłam poza salą lekcyjną, więc ostatecznie nie czułam, by mi czegoś brakowało.<br /><br />Test końcowy, wcale niełatwy, zaliczyli wszyscy, jedni z większymi, drudzy z mniejszymi problemami. Najlepszą oceną była czwórka (też dostałam czwórkę), ale ocena końcowa, która będzie widniała na certyfikacie, składa się jeszcze z takich rzeczy jak udział w lekcji, zadania domowe i prezentacja. Mojej oceny nie znam, certyfikat przyjdzie pocztą, więc nie mogę się jeszcze pochwalić. ;-)</div><br /><div style="text-align: center; color: rgb(204, 204, 204);"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sng0yZ0UQ7I/AAAAAAAAJXo/BezHe4hlCSY/s1600-h/prendas.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sng0yZ0UQ7I/AAAAAAAAJXo/BezHe4hlCSY/s320/prendas.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5366096996540367794" border="0" /></a></div><br /><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Na zdjęciu powyżej widać kolejne prezenty od Chinek. Chińskie monety, kolczyki (chińskie?), wachlarz i kartka z pandami, na której odwrocie Julieta zostawiła numer telefonu i napisała kilka miłych zdań.<br /><br />Jeszcze nie pisałam, że byłam u portugalskiego szewca! Gość był bardzo miły, myślał, że jestem Ukrainką i naprawił mi dwa buty za €1,50.<br /><br />A wczoraj... wczoraj zjadłam kolację tam :-> :<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sng2-bQAAzI/AAAAAAAAJXw/z28Ec3_QbSw/s1600-h/calcuta.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 190px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sng2-bQAAzI/AAAAAAAAJXw/z28Ec3_QbSw/s320/calcuta.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5366099402106602290" border="0" /></a><br /><br /><div style="text-align: left;"><div style="text-align: justify;">I była absolutnie genialna. Potem z Bruno poszliśmy do maleńkiej knajpki w <span style="font-style: italic;">Bairro Alto</span> <span style="font-style: italic;">"A Tasca do Chico", </span>która codziennie jest pełna ludzi, którzy jedzą <span style="font-style: italic;">linguiçę</span> i popijają <span style="font-style: italic;">Vinho do Porto</span> i którzy przyszli tam, by posłuchać fado na żywo. To miejsce zawsze wypełnione jest po brzegi, ludziom nie przeszkadza to, że nie ma miejsc siedzących i stoją, gdzie tylko znajdą trochę wolnej podłogi, nawet drzwi i jedyne okno są zapchane.<br /></div><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sng4tLcgDCI/AAAAAAAAJX4/YqW5FYrG764/s1600-h/tasca.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sng4tLcgDCI/AAAAAAAAJX4/YqW5FYrG764/s320/tasca.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5366101304829545506" border="0" /></a><br /></div><br /><div style="text-align: justify;">Poznaliśmy tam fajnych ludzi - dwie Brazylijki (mama i córka) z Rio de Janeiro (z którymi wymieniliśmy się namiarami), Brazylijczyka, który pracuje w Lizbonie, kobietę z Macedonii i gościa z Californii. Siedzieliśmy razem przy stole i gadaliśmy i gadaliśmy... i doszłam do wniosku, że portugalski w wersji brazylijskiej, szczególnie z regionu Rio de Janeiro, jest najsłodszym językiem świata! :-)<br /></div></div></div></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-33426873656108492632009-08-02T16:01:00.008+02:002009-08-02T16:44:56.132+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Restauracja "WOK" przy <span style="font-style: italic;">Elevador de Santa Justa</span> od wczoraj jest moją drugą ulubioną restauracją w Lizbonie (oznacza to, że mam dwie ulubione, a nie, że jest druga w rankingu). Co za żarcie, o ja pierniczę! Byłam tam wczoraj na spotkaniu <span style="font-style: italic;">couchsurfingowców</span> (jakieś siedzemdziesiąt osób) i każdy mógł korzystać ze szwedzkiego stołu i nakładać ile chciał. Gdy zobaczyłam stosy sushi i uświadomiłam sobie, że mogę ich zjeść nieskończoną ilość, myślałam, że rozpłynę się ze szczęścia. Najgorsze było to, że obok tych stosów sushi, były stosy przeróżnych smakołyków kuchni azjatyckiej. Skończyłam więc z górą żarcia na wielkim talerzu i o dziwo - zjadłam wszystko. A później dostrzegłam stosy owoców. I o dziwo - też się zmieściły (musiały!). A potem zamówiłam chińską zieloną herbatę i siedziałam, siedziałam, siedziałam... aż byłam w stanie się ruszyć.<br /></div><br /><div style="text-align: center; color: rgb(204, 204, 204);"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnWg9jEBF5I/AAAAAAAAJIM/Z8GRlKUE-MA/s1600-h/Lisboa_nightLife.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 159px; height: 211px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnWg9jEBF5I/AAAAAAAAJIM/Z8GRlKUE-MA/s320/Lisboa_nightLife.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5365371510326368146" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnWg-G5pTvI/AAAAAAAAJIc/JsJ1wvqbHhs/s1600-h/Bairro_Alto_2.341213852.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 178px; height: 211px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnWg-G5pTvI/AAAAAAAAJIc/JsJ1wvqbHhs/s320/Bairro_Alto_2.341213852.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5365371519946542834" border="0" /></a><br /></div><br /><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Po kolacji wszyscy ruszyliśmy w kierunku <span style="font-style: italic;">Bairro Alto</span>, oczywizm. Chyba nie ma drugiego takiego miejsca na świecie - wąskie uliczki wśród starych kamienic, często z oknami z wywieszonym praniem, wypełnione po brzegi ludźmi, muzyka, inna z każdego baru, restauracji, klubu - każdy znajdzie coś dla siebie. Praktycznie nikt nie siedzi w środku, wszyscy stoją na zewnątrz z napojami, rozmawiając, śmiejąc się, poznając się. Nie rozumiem tylko jednego - jak ludzie potrafią tam mieszkać, bo przecież codziennie, a szczególnie w weekendy, dwa metry pod oknem mają jedną wielką imprezę!<br /></div><br /><div style="text-align: center; color: rgb(204, 204, 204);"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnWg9-ia8YI/AAAAAAAAJIU/DnzeQNOvDKY/s1600-h/bairro-alto.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 224px; height: 167px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SnWg9-ia8YI/AAAAAAAAJIU/DnzeQNOvDKY/s320/bairro-alto.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5365371517701648770" border="0" /></a><br /></div><br /><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Poznałam mnóstwo fajnych ludzi, poćwiczyłam portugalski jak nigdy, a w drodze do <span style="font-style: italic;">Cais do Sodré</span>, rozmawiałam z dwoma facetami, którzy tańczyli w samochodzie w rytm wycieraczek. Generalnie cały wieczór szukałam kogoś, kto jedzie na koncert <span style="font-style: italic;">James</span> do <span style="font-style: italic;">Algarve</span>, więc stwierdziłam, że i tych świrów mogę zapytać. Okazało się, że owszem, jeden z nich jest fanem <span style="font-style: italic;">James</span> i jeśli zgadnę, jaka jest jego ulubiona piosenka, to pojedzie ze mną. Zgodziłam się, ale powiedziałam, żeby napisał gdzieś tytuł, żeby potem nie oszukał. Napisał więc mazakiem na swojej dłoni, ale nie zgadłam. Cholera, no!<br /></div><br /><span style="color: rgb(204, 204, 204);">Z pozdrowieniami dla João:</span><br /><br /><div style="text-align: center; color: rgb(204, 204, 204);"><object width="425" height="344"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/EUw_cOo0nLo&hl=pl&fs=1&"><param name="allowFullScreen" value="true"><param name="allowscriptaccess" value="always"><embed src="http://www.youtube.com/v/EUw_cOo0nLo&hl=pl&fs=1&" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="425" height="344"></embed></object><br /><br /><div style="text-align: justify;">W klubie <span style="font-style: italic;">Tokyo</span> muzyka jest co najmniej dziwna, przynajmniej do tańca, poza tym było tam mnóstwo ludzi i wszyscy czuliśmy się jak <span style="font-style: italic;">sardinhas assadas</span>, ale w dobrym towarzystwie można się świetnie bawić. :-) Już wcześniej namówiłam wszystkich na <span style="font-style: italic;">pasteis de nata </span>o 4:30, tym bardziej, że Kanadyjczycy jeszcze ich nie próbowali, więc gdy zamknęli klub, udaliśmy się w kierunku najlepszych portugalskich ciastek, których... NIE BYŁO! Pytanie brzmi: czy było tak późno, czy tak wcześnie, że ich zabrakło?<br /></div></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-61747465126550399602009-08-01T16:06:00.007+02:002009-08-01T16:58:05.333+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Dzisiaj słońce schowało się za chmurami, ale nie szkodzi, bo i tak wstałam koło 13:00. Trzeba było się wyspać po wczorajszej nocy. Chyba w całym moim życiu nie spotkałam naraz tak wielu osób z różnych krajów. Bruno zabrał mnie na kolację do domu znajomych, gdzie ostatecznie pojawiło się z osiemnaście osób z całego świata: Stany Zjednoczone, Nepal, Liban, Kanada, Niemcy, Łotwa, Polska (ja) i pięciu Portugalczyków. Większość z tych ludzi jest w Lizbonie (a raczej była, bo część pewnie wyruszyła już w dalszą trasę w inny zakątek świata...) dzięki <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/CouchSurfing">couchsurfingowi</a>. Pierwszy raz byłam na imprezie, gdzie przy przedstawianiu się trzeba było zapytać jeszcze w jakim języku (językach) mówi druga osoba. I na dodatek - zapamiętać to.<br /><br />Właściwie zapamiętać to jedno, a stosować w praktyce to drugie - nieraz zdarzyło mi się powiedzieć kilka zdań po portugalsku do Kanadyjki, która w tym języku potrafi powiedzieć "olá!" i "obrigada", ale usłyszawszy śmiech Bruno obok, zrozumiałam swój błąd i przeprosiłam ją... po portugalsku.<br /><br />To straszne, to naprawdę tragiczne, ale wczoraj, na samym początku, kiedy miałam nagle przełączyć mózg na angielski... nie byłam w stanie tego zrobić. W ogóle nie rozmawiam tu po angielsku, dlatego potrzebowałam dobrych piętnastu minut, żeby się całkiem przestawić i nie myśleć po portugalsku. Ale do końca imprezy zapominałam takich zwrotów jak <span style="font-style: italic;">"see you soon!"</span> (sic!), bo jedyne, co przychodziło mi do głowy, to <span style="font-style: italic;">"até logo!"</span>; albo <span style="font-style: italic;">"more or less"</span>, bo jedyne, co byłam w stanie powiedzieć, to <span style="font-style: italic;">"mais ou menos"</span>. Na szczęście wszyscy byli wyrozumiali i chyba nikt nie pomyślał sobie, czemu studentka trzeciego roku filologii angielskiej ma problemy z angielskim. ;-)<br /><br />Wyobraźcie sobie ten obraz: w małym, portugalskim mieszkaniu w centrum Lizbony, na końcu Europy, siedzi Nepalka i je tradycyjne łotewskie danie.<br /><br />Wczoraj uświadomiłam sobie dwie rzeczy:<br />1. Świat jest mały. Cholernie mały.<br />2. Znajomość języków obcych to skarb.<br /><br />Nasi dziadkowie, rodzice, a może nawet starsze rodzeństwo nawet nie <span style="font-style: italic;">pomyśleliby</span> o możliwościach, które istnieją teraz. Wszystko jest tylko kwestią wejścia do samolotu, a wręcz, w niektórych przypadkach, kwestią złapania stopa. Granice to jedynie kwestia umowna, w rzeczywistości nie istnieją. Kultury mieszają się, coraz rzadziej widać różnice. Kanadyjka podróżuje po świecie z chłopakiem z Libanu, Łotyszka mieszka w Lizbonie i ma chłopaka Portugalczyka, mówi w trzech językach, dziewczyna z Nepalu mieszka i studiuje w Berlinie, mówi płynnie w czterech językach. Każdy z powalającą osobowością, z własną historią, z przygodami z trasy do opowiedzenia. I mimo wszystko, mimo że w tym małym mieszkaniu słychać było wczoraj kilka języków naraz, wszyscy wydawali się tak... podobni.<br /><br />---<br /><br />Po zjedzeniu ogromnej ilości łotewskiej kolacji i deseru, oraz po wypiciu niemałej ilości <span style="font-style: italic;">Vinho Verde</span>, o 1:30 (!) pojechaliśmy do klubu (który tak w ogóle otwierają o 2:00). Następnie, o 4:30 nad ranem, miałam ochotę na <span style="font-style: italic;">pastel de nata</span>.<br />I wiecie co?<br />I zjadłam <span style="font-style: italic;">pastel de nata</span>.<br /><br />Świeżuteńki, z jedynego otwartego o tej porze miejsca z jakimś żarciem przy <span style="font-style: italic;">Cais do Sodré</span>.<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-59850728016035795362009-07-28T23:52:00.000+02:002009-07-29T00:47:16.663+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Doszłam do wniosku, że wracanie do domu piechotą z któregokolwiek miejsca w Lizbonie jest niebezpieczne. Od <span style="font-style: italic;">São Sebastião</span> do <span style="font-style: italic;">Areeiro</span> napotkałam po drodze chyba z piętnaście <span style="font-style: italic;">pastelarii</span>. Gdybym skusiła się na <span style="font-style: italic;">pastel de nata </span>choćby w połowie z nich, to i tak byłoby o pięć za dużo jak na jeden dzień. Na dodatek w pierwszej pan zapytał mnie, czy na pewno chcę tylko jeden. TAK, TYLKO JEDEN! Zjadłam i wyszłam jak najszybciej, choć widok ładnie poukładanych ciastek za szybą kusił mnie w kolejnych czternastu kawiarniach. Dżizas! Następnym razem jadę metrem.<br /></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sm92CaRtpBI/AAAAAAAAJHg/Sxcy2FhjDck/s1600-h/gulb.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sm92CaRtpBI/AAAAAAAAJHg/Sxcy2FhjDck/s320/gulb.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5363635465006982162" border="0" /></a><br /></div><br />Swoją drogą, rozmawiałam dzisiaj z Camilą. Podobno w Londynie jest sporo Portugalczyków (a jakiej nacji tam jeszcze nie ma...?) i też sporo <span style="font-style: italic;">pastelarii</span>. Ciekawe, czy w Polsce jest choć jedna? Jeśli tak, to, gdziekolwiek ona jest, ja chcę się tam przeprowadzić.<br /><br />Mieliśmy dzisiaj test końcowy z portugalskiego (dobrze, że wam mówię, bo pewnie myśleliście, że z serbskiego). Rozpisałam się wielce w wypracowaniu i trzeba przyznać, że czuję znaczną różnicę w łatwości pisania - pamiętam jak męczyłam się nad niemal każdym zdaniem na teście początkowym. Nie wiem, być może to kwestia tematu, ale na pewno też się tu już wyrobiłam pod względem płynności i szybkości <span style="font-style: italic;">myślenia</span> po portugalsku. I o to chodziło!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sm92DeGqOkI/AAAAAAAAJHw/LscedsglOdQ/s1600-h/gulb2.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sm92DeGqOkI/AAAAAAAAJHw/LscedsglOdQ/s320/gulb2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5363635483214232130" border="0" /></a><br /></div><br />W ogóle to chyba w trakcie nauki każdego języka przychodzi taki moment, kiedy ma się wrażenie, że przez długi, długi czas nie przekroczy się pewnej granicy. Muszę przyznać, że kurs na poziomie zaawansowanym był, mimo wszystko, wyzwaniem. Jasne, że rozumiem 99,9% tego, co gość mówi na zajęciach, co inni mówią i ja też potrafię się wypowiadać, ale jak przychodzi czas na gramatykę na tym poziomie, to można się załamać. W angielskim, owszem, istnieją skomplikowane konstrukcje, ale nie wydają się one nie do opanowania, a zresztą - nie używa się ich często. Portugalski to już jednak nie banalny angielski i fakt, że przerobiłam już całą gramatykę w Polsce wcale nie znaczy, że umiem wszystko zastosować. Szczerze - w niektórych kwestiach mam wrażenie, że mam w głowie większe zamieszanie niż przed rozpoczęciem tego kursu. Ale spoko, jeszcze jest kilka dni, a w czwartek będziemy tylko we dwie, ja i Camila (reszta będzie zdawała jakiś egzamin, o którym mnie się nie chciało myśleć), więc będzie czas na wyklarowanie pewnych kwestii. Jednak wyklarowanie to jedno, a stosowanie w praktyce to drugie. Ale nie ma się co przejmować, bo jestem tu właśnie po to, by <span style="font-style: italic;">praktykować</span>. ;-)<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sm92CJzZGjI/AAAAAAAAJHY/7ULIrNyb2UM/s1600-h/alt.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sm92CJzZGjI/AAAAAAAAJHY/7ULIrNyb2UM/s320/alt.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5363635460584839730" border="0" /></a><br /></div><br />Jednym z najlepszych sposobów jest czytanie, czytanie, czytanie. Nie dość, że wchodzą do głowy konstrukcje gramatyczne, to jeszcze wzrokowo zapamiętuję pisownię i uczę się nowych słówek z kontekstu. Dlatego dzisiaj, w parku Gulbenkian, leżąc sobie w cieniu na trawce, czytałam <span style="font-style: italic;">"High Fidelity"</span> Nicka Hornby'ego, tym razem po portugalsku. Dzisiaj zrobiłam tam też zdjęcia i więcej pospacerowałam, odkrywając zakamarki, których wcześniej nie widziałam. To naprawdę genialne miejsce. Pośród zgiełku centrum milionowego miasta, ten na pozór niewielki park stanowi oazę spokoju. Stawiki, maleńkie wodospady, kwiaty, drzewa i mnóstwo zakątków do siedzenia i leżenia. Na pewno wrócę tam jeszcze nie raz!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sm92C3Gu8lI/AAAAAAAAJHo/e3g_db3K-9M/s1600-h/Imagem016-5.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sm92C3Gu8lI/AAAAAAAAJHo/e3g_db3K-9M/s320/Imagem016-5.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5363635472745558610" border="0" /></a><br /></div><br />W sobotę Raimas miał urodziny, zaprosił więc nas do Rio Grande. Spróbowałam trochę nowego portugalskiego żarcia od innych, ale sama wolałam zamówić coś pewnego. ;-) Później pojechaliśmy obowiązkowo zaliczyć ich... a teraz już raczej: <span style="font-style: italic;">nasze</span> ulubione belgijskie piwo <span style="font-style: italic;">Hoegaarden</span> w centrum handlowym "Monumental", które jest dostępne w niewielu miejscach. Zawsze wychodzimy z tamtej knajpy ostatni i zawsze ta sama kobieta musi co najmniej pięć razy prosić się, by uregulować rachunek. Gaszą światła i zamykają kratami przejście, a my nadal tam siedzimy, niewzruszeni. W sobotę, gdy już nas wyrzucili prawie siłą, poszliśmy do tego samego dziwnego klubu, co kiedyś. Tym razem jednak muzyka była co najmniej kuriozalna: <span style="font-style: italic;">Post Punk, Goth Rock, Deathrock, Batcave</span> (WTF?!). Większości nie mogłabym sobie wcześniej wyobrazić, ale teraz już, <span style="font-style: italic;">niestety</span>, potrafię. Mimo tej, momentami wręcz śmiesznej, muzyki, bawiliśmy się do czwartej, wśród dziwnych, naprawdę kuriozalnych ludzi, którzy z całą pewnością słuchają jej na codzień. Dżizas!<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-66507436018856477982009-07-24T21:20:00.009+02:002009-07-25T00:51:57.900+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Uff... Hiszpanie wyjechali. Koniec gotowania o północy, prania o pierwszej, powrotów o piątej i robienia burdelu w kuchni. Który zresztą po sobie zostawili. Wkurzyłam się i w trzy godziny wysprzątałam kuchnię na błysk. Przez jakiś czas chyba pozostanie w takim stanie, bo Francuzka i Włoch też wyjechali, został tylko Niemiec, który nigdy nie gotuje.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmoJlOAIIuI/AAAAAAAAJCU/NuDo7dVqjZM/s1600-h/pernas.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmoJlOAIIuI/AAAAAAAAJCU/NuDo7dVqjZM/s320/pernas.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5362108841356436194" border="0" /></a><br /></div><br />We wtorek byłam z Mário na plaży, ale nie długo, bo pod wieczór musiał wrócić do Lizbony na... mecz Benfica - Atlético Madrid na <span style="font-style: italic;">Estádio da Luz</span> (pamiętam go z telewizji z Mistrzostw Europy 2004...). Pytali mnie, czy chcę iść, ale €15 za mecz klubów, których nie znam, wydawało mi się za dużo. Pożałowałam tej decyzji, gdy zobaczyłam tłumy w czerwonych koszulkach i poczułam atmosferę przy stadionie. Gdybym tego nie widziała, to pewnie by mnie nie kusiło, ale Mário nie miał czasu odwieźć mnie do domu (napotkaliśmy niemałe korki w drodze powrotnej - niemal w tym samym czasie wydarzyły się wypadki na obu mostach, więc szybki dojazd do Lizbony był niemożliwy) i musiałam złapać metro obok stadionu. Benfica przegrała 1:2.<br /><br />W środę Mário wyleciał do Finlandii. Pojechałam na lotnisko go pożegnać (to lotnicho jest tak blisko, że mam wrażenie, że mogłabym tam dojść piechotą). Miał trzynaście kilo nadbagażu (ciekawostka: za każdy jeden kilogram płaci się €15), ale to nie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że zabrał ze sobą dwie gitary i cały sprzęt do nich. :B Miałam drobny problem z powrotem do domu, bo po 22:00 autobusy do centrum kursują dość rzadko. Napotkałam też pierwszą niemiłą osobę w Portugalii - kierowca, który nie był pewny, czy będzie pamiętał, żeby poinformować mnie, kiedy zatrzymamy się na <span style="font-style: italic;">Entre Campos.</span> Ostatecznie nie potrzebowałam jego pomocy - miałam miłą panią obok siebie, a w ręce mapę.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmoJk87X6pI/AAAAAAAAJCM/OUUjlR3qwS0/s1600-h/cinema.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmoJk87X6pI/AAAAAAAAJCM/OUUjlR3qwS0/s320/cinema.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5362108836773096082" border="0" /></a><br /></div><br />A wczoraj byłam w kinie na stadionie. Co roku organizowane jest tu takie kino na świeżym powietrzu i przez kilka dni, na ogromnym ekranie, wyświetlane są najbardziej popularne filmy. Poszłam ujrzeć film <span style="font-style: italic;">"Amália - O Filme"</span>, o Amálii Rodrigues, uważanej za najwybitniejszą piosenkarkę fado. Według mnie film jest zrobiony nieźle, choć zagmatwanie. Wielu rzeczy nie rozumiałam, ale nie do końca dlatego, że nie było napisów. ;-) Może dlatego, że nie był to film stricte biograficzny, a raczej wolna interpretacja. Zresztą biografii Amálii też dobrze nie znam. W każdym razie - fajnie było go zobaczyć, a i cena całkiem atrakcyjna, bo tylko €3 (w normalnym kinie ceny wahają się między 4,50 a 6,00).<br /><br /><object width="425" height="344"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/-Ab35otLtF8&hl=pl&fs=1&"><param name="allowFullScreen" value="true"><param name="allowscriptaccess" value="always"><embed src="http://www.youtube.com/v/-Ab35otLtF8&hl=pl&fs=1&" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="425" height="344"></embed></object><br /><br />Skoro o kinie mowa, zaraz idę na ten polski film i sprawdzę, czy dobrze go przetłumaczyli na portugalski. ;-) A w międzyczasie konkurs: kto zgadnie, za jaką rzeczą (a raczej czynnością) tutaj tęsknię? ;-)</div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-41078393458583560882009-07-22T19:21:00.006+02:002009-07-22T20:12:09.540+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">W sobotę pierwsze, co zrobiłam, to się wyspałam. I dobrze zrobiłam, bo w kolejnych dniach spałam w nocy średnio 4 godziny. Bo, parafrazując znane powiedzenie, <span style="font-style: italic;">wyśpię się po Portugalii</span>. ;-)<br /></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br />Po południu wybrałam się na jeden z wydziałów Universidade de Lisboa aby zobaczyć ponad dwugodzinny występ szkoły tańca EDSAE (<span style="font-style: italic;">Escola de Danças Sociais e Artes de Espectáculo)</span>. Zwykle kosztuje on €7, ale ja miałam zaproszenie od Mário (który zresztą miał tańczyć salsę). Sala była wielka i wypełniona po brzegi, a tańce przeróżne - nawet <span style="font-style: italic;">belly dance</span>! Choć tu dziewczyny na kolana mnie nie powaliły - według mnie dwie ze wszystkich trzech grup były początkujące (pasy z monetkami na zwykłych spódnicach i topy do tańca <span style="font-style: italic;">Bollywood.</span>..). Ale podobał mi się bardzo układy z laskami i woalami, które zdecydowanie były bardziej zaawansowane. W ogóle to był pierwszy występ tańca brzucha, który widziałam od tej strony - tym razem to nie ja byłam na scenie. Ciekawe doświadczenie. Szkoda tylko, że zapomniałam aparatu!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmdUF6__5fI/AAAAAAAAI9I/IU97YJp-s48/s1600-h/kizomba1.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 240px; height: 320px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmdUF6__5fI/AAAAAAAAI9I/IU97YJp-s48/s320/kizomba1.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5361346342121629170" border="0" /></a></div><br />Po pokazie pojechaliśmy do małej, typowej, portugalskiej restauracyjki na obiad z grupą Mário, gdzie znowu zjadłam <span style="font-style: italic;">Bacalhau à Bras</span> (początkowo chciałam zamówić całą porcję dla mnie, bo byłam tak niesamowicie głodna, ale Mário dobrze wiedział, że jedna nam wystarczy - faktycznie, nie byłam w stanie zjeść sama nawet połowy). Wieczór minął zabawnie i przyjemnie, wszyscy byli ciekawi, jak nauczyłam się portugalskiego. :-) Najlepsze jest to, że wśród nich był też Polak! Ale od pierwszego momentu rozmowy z nim wiedziałam, że coś mi w jego polskim nie gra - jak się okazało, wyjechał z rodzicami do Portugalii gdy był mały, dlatego po polsku mówi średnio.<br /><br />Po kolacji, czyli grubo po 23:00 (ech, Portugalia... :D) zaczęła się impreza w szkole, na której, po przetańczeniu kilku godzin, całkiem nieźle podłapałam kroki salsy (w Polsce nauczyłam się salsy kubańskiej solo, ale to nieco inna historia, niż z partnerem...). Nie było to trudne, bo praktycznie wszyscy umieli tam doskonale tańczyć, i wygląda na to, że wszyscy ją uwielbiają. A, no i jeszcze... <span style="font-style: italic;">kizombę</span>. Nie wiedziałam, że taki taniec w ogóle istnieje. Pochodzi z Angoli i, cytując Wikipedię, tańczy się ją do <span style="font-style: italic;">"piosenek, śpiewanych głównie w języku portugalskim, gdzie delikatna, romantyczna nuta przeplata się z rytmami afrykańskimi. Kizomba jest dość często uważana za rodzaj muzyki portugalskiej nie tylko ze względu na język, ale i jej popularność wśród Portugalczyków."</span> (Dla tych, którzy zaczną googlować: ten taniec i muzyka wydają się trochę kiczowate dla niektórych (na pewno dla naszych znajomych z forum, tró heavymetalowców), ale tańczy się to całkiem przyjemnie, a wykonywana przez profesjonalistów robi świetne wrażenie). To ostatnie da się zauważyć - są tu nawet imprezy taneczne, na których bez przerwy grana jest tylko <span style="font-style: italic;">kizomba</span>. Wybraliśmy się na taką dzień (a raczej noc) później, do jednego z klubów w <span style="font-style: italic;">Parque das Nações</span>!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmdVIXLH3TI/AAAAAAAAI9Q/qvPwl-Ec1Ok/s1600-h/kafle.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmdVIXLH3TI/AAAAAAAAI9Q/qvPwl-Ec1Ok/s320/kafle.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5361347483555847474" border="0" /></a><br /><br /></div>Warto nadmienić, że mimo, że była niedziela, impreza zaczęła się o północy, a rozkręciła dopiero później. Kiedy mieliśmy dość kizombowania, poszliśmy usiąść nad rzekę i, cholera, to było właśnie to, co chciałam tu robić - siedzieć nad rzeką w środku nocy, gapić się na siedemnastokilometrowy, pięknie oświetlony most <span style="font-style: italic;">Vasco da Gamy</span> i gadać o głupotach (i to na dodatek po portugalsku! ;-)) przy dźwiękach tanecznej muzyki. Siedziałabym tam do rana, gdyby nie... no właśnie, gdyby nie kurs! Cóż, przykro mi, ale wstać na pierwsze dwie godziny zajęć na drugi dzień i tak nie byłam w stanie... :-)<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-73078931484168597812009-07-17T18:21:00.005+02:002009-07-17T18:48:44.293+02:00<div style="text-align: justify;"><span style="color: rgb(204, 204, 204);">Na obiad ugotowałam dzisiaj makaron z kurczakiem i sosem pomidorowym. Nie zrobiłam zdjęcia, bo byłam zbyt głodna, by wyciągnąć aparat.<br /><br />Z każdym dniem staję się tu coraz bardziej portugalska. Właśnie wyszłam do </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">pastelarii</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> trzy (dosłownie trzy) kroki od mojego mieszkania. Wyszłam na kawę. Siedziałam na ulicy i piłam </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">bicę</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);">. Co gorsza, </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">drugą tego dnia.</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> (Dla nieświadomych - właściwie nigdy nie piję kawy, bo jej nie lubię, ani nie potrzebuję). Wczoraj wróciłam do domu grubo po drugiej (byłam na kolacji w "Calcucie", a później na piwku w amerykańskim pubie), a musiałam wstać rano na zajęcia, więc niczym 99,9% Portugalczyków poszłam przed lekcjami na kawę. I na </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">pastel de nata</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> oczywiście, ale to tak na wszelki wypadek, jakby kawa okazała się za gorzka (dobra wymówka, nie?). Ale odkryłam, że dzięki temu nie jestem śpiąca na zajęciach i mam lepszą koncentrację (cóż za odkrycie!). Wytrzymać tyle godzin nad gramatyką też trzeba umieć.</span><br /></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmCpr2BYI0I/AAAAAAAAIu4/rgDq8xKCHA4/s1600-h/mira.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://2.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmCpr2BYI0I/AAAAAAAAIu4/rgDq8xKCHA4/s320/mira.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5359470127271650114" border="0" /></a><br /></div><br />To, że wypiłam drugą kawę, oznacza, że byłam zdesperowana. Próbowałam się przespać, ale nie dało rady - ciągle w mieszkaniu ktoś hałasował i nie potrafiłam zasnąć (nawet przy muzyce). No cóż, uroki mieszkania z obcymi ludźmi, nie? Ale nie jest źle. Byle ta kawa zaczęła działać, to dotrwam do wieczora. (Na marginesie: teraz nikogo w domu nie ma i mogłabym spać - och, ironia - ale po portugalskim espresso chyba nie ma bata).<br /><br />Jedna z Chinek, ku zaskoczeniu nas wszystkich, rozdała nam dzisiaj prezenty. Dostałam to, co widać na załączonym obrazku. To coś różowego dzwoni i brzęczy, podobno przynosi szczęście. A to małe pudełeczko zawiera krem, który, jak mi wytłumaczyła Julietta (to zeuropeizowana wersja jej imienia, bo chińskiej nikt nie potrafi wymówić), pomaga na ból głowy, zmęczenie, senność (o!) i... ugryzienia komarów.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmCpsR7J2sI/AAAAAAAAIvA/1kcnRnQ0Lpo/s1600-h/chin.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SmCpsR7J2sI/AAAAAAAAIvA/1kcnRnQ0Lpo/s320/chin.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5359470134761740994" border="0" /></a><br /></div><br />Nadal nie dokończyłam wrzucać fot na Picasę. Wybaczcie, z tymi zdjęciami jestem dopiero na czwartym czy piątym dniu mojego pobytu tutaj, no ale to tylko oznacza, że ciągle mam co robić (mam plany na kolejne 5 dni, a znajomy Bruno "zarezerwował" mnie na weekend za dwa tygodnie, haha! dobrze, że wzięłam ze sobą kalendarz), a to chyba dobrze. :-))<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-43401141031173189052009-07-16T17:53:00.005+02:002009-07-16T17:57:12.433+02:00<div style="text-align: justify;"><span style="color: rgb(204, 204, 204);">Ciekawostka dnia: w mojej grupie na kursie (poziom zaawansowany) jest kobieta, która mieszka w Portugalii od 21 (słownie: dwudziestu jeden) lat. Jak to powiedział znajomy: </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">"Ona ma 21 lat doświadczenia, a ty 21 lat życia."</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> Ja uczę się portugalskiego od dwóch lat, a ona </span><span style="font-style: italic; color: rgb(204, 204, 204);">mieszka</span><span style="color: rgb(204, 204, 204);"> tu od dwudziestu jeden. Coś tu chyba nie gra? :-))</span><br /></div><br /><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Wczoraj poszłam z Mário do kina zobaczyć <span style="font-style: italic;">"Bruno".</span> To najbardziej popieprzony film, jaki widziałam w życiu. Momentami owszem, był śmieszny, ale głównie jest to idiotyczna, wymuszona, często wręcz niesmaczna amerykańska "komedia". Sceny były tak kretyńskie, że nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać, ale postanowiłam się śmiać, tak jak reszta (tak na marginesie: Zachwianej i Dorocie na pewno spodobałby się ten film, bo było tam dużo <span style="font-style: italic;">ding ding dong</span> :P). Myślałam, że będę miała w nocy koszmary, ale byłam tak zmęczona, że obyło się bez nich. Wstałam o 8:00 i nie spóźniłam się na zajęcia, a to oznacza, że możliwe jest pojawienie się na Uniwersytecie w przeciągu godziny. To dobra wiadomość. Może się jeszcze przydać.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sl9NAcMpZKI/AAAAAAAAIqY/3PQEiE_I0TY/s1600-h/rua.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 240px; height: 320px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sl9NAcMpZKI/AAAAAAAAIqY/3PQEiE_I0TY/s320/rua.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5359086751558755490" border="0" /></a><br /></div><br />Kupiłam dziś dwa <span style="font-style: italic;">pasteis de nata</span>, bo wczoraj nie zjadłam ani jednego i muszę nadrobić zaległości.<br /><br />Poszłam też wczoraj do sklepu FNAC, czyli, mniej więcej, odpowiednika naszego Empiku. Spędziłam tam chyba z godzinę. Boże, miałam ochotę wynieść stamtąd z dziesięć książek co najmniej, plus kilka słowników! Gdyby nie te ceny pewnie dawno bym to zrobiła. Długo stałam przy dziale <span style="font-style: italic;">"Espiritualismo"</span>, gdzie znalazłam sporo ciekawych pozycji, na przykład książka o <span style="font-style: italic;">rebithingu</span>, mnóstwo książek o prawie kreacji (w tym <span style="font-style: italic;">"The Secret"</span>), czy powieści James'a Redfield'a i książek Deepak Chopra (wszystkie po portugalsku oczywiście). Jedna tak mnie pochłonęła, że czytałam ją przez 15 minut na stojąco. Ale na szczęście można sobie tam usiąść i poczytać, dokładnie tak, jak w Empiku, więc być może obejdzie się bez kupowania tych dziesięciu pozycji. ;-)</div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-36629071877469029842009-07-15T15:30:00.001+02:002009-07-15T15:38:20.536+02:00<div style="text-align: justify;"><span style="color: rgb(204, 204, 204);">Dzień przed wyjazdem kupię chyba z dwadzieścia <span style="font-style: italic;">pasteis de nata</span> i nażrę się nimi na tyle, żeby nie mieć na nie ochoty przez następny rok. Inaczej nie da rady.</span><br /></div><div style="color: rgb(204, 204, 204); text-align: justify;"><br />Wczoraj znowu byłam w kinie (<span style="font-style: italic;">"State of Play"</span>). Czytam napisy, bo w końcu przyjechałam tu uczyć się portugalskiego. Rozważam też pójście do małego kina 100m od mojego mieszkania na polski film. Też będę czytać napisy. ;-)<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sl3ayUv2enI/AAAAAAAAIcs/tgcMc5EjcnM/s1600-h/ania.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sl3ayUv2enI/AAAAAAAAIcs/tgcMc5EjcnM/s320/ania.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5358679689738484338" border="0" /></a><br /></div><br />Dopiero wczoraj pożyczyłam słowniki od Pedro (wcześniej był na wakacjach). Wybrałam się do niego z mapą i adresem na kartce i po drodze spytałam o drogę co najmniej cztery osoby. Dwie nie miały pojęcia, gdzie to jest, jeden facet też nie wiedział, na dodatek nie umiał czytać mapy i wskazał mi przeciwny kierunek. Zapytałam w końcu chłopaka, który szedł z trzema kobietami (wyglądały jakby to była jego mama i ciocie) i dopiero one po krótkiej, aczkolwiek żywiołowej wymianie zdań doszły do porozumienia. Gdy dowiedziały się, że jestem Polką, chciały zeswatać mnie z chłopakiem i wysłały go, by mnie zaprowadził pod dany adres. ;-)<br /><br />Wszyscy ludzie, których tu spotykam, są przemili. Lubią uciąć sobie małą pogawędkę i często się uśmiechają, nawet nieznajomi. Ostatnio odkryłam mały sklepik z warzywami i owocami po drodze ze stacji metra. Miły pan poprawił mi humor:<br />- 85 centów.<br />- Yyy... ee... Ile?<br />- 85 centów, eighty five.<br />- Dopiero się uczę.<br />- Skąd pani jest?<br />- Z Polski.<br />- Aaaaaaaaaaaaa... ja bym słowa po polsku nie powiedział!</div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-60637996865093996732009-07-13T23:52:00.001+02:002009-07-14T00:12:38.960+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><div style="text-align: justify;">Za każdym razem, gdy staję na brzegu nad oceanem myślę sobie, jak to jest mieć dostęp do<span style="font-style: italic;"> tego</span> praktycznie w każdej chwili. Na plaży było dziś trochę chłodno ze względu na zimny wiatr, ale i tak niezwykle miło było leżeć sobie pod ręcznikiem i słuchać nieskończonego szumu fal.<br /></div><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SluundUtdOI/AAAAAAAAIb8/FgccdMkDLug/s1600-h/caminho.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 228px; height: 171px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SluundUtdOI/AAAAAAAAIb8/FgccdMkDLug/s320/caminho.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5358068174596961506" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Slut5QsUPbI/AAAAAAAAIb0/hhvn6VZSexA/s1600-h/fale.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 230px; height: 171px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Slut5QsUPbI/AAAAAAAAIb0/hhvn6VZSexA/s320/fale.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5358067380932328882" border="0" /></a><br /></div><br />W drodze powrotnej, gdy przejeżdżaliśmy obok jakiegoś festynu w Caparice, zobaczyłam budkę z napisem "Farturas" i zapytałam, co to takiego. Mario stwierdził, że jeśli nie wiem jeszcze, co to jest, to muszę się natychmiast dowiedzieć. Nie mam pojęcia, co to właściwie było, wyglądało jak ciasto francuskie w cukrze, ale smakowało sto razy lepiej, niż może się wydawać. Z <span style="font-style: italic;">pastelariami</span> na każdym kroku i tymi wszystkimi ciastkami, zastanawiam się, czemu każdy Portugalczyk nie waży jeszcze 100kg!<br /><br />A w ogóle to czułam się jak w amerykańskiej komedii romantycznej spacerując pod wieczór wśród karuzel z <span style="font-style: italic;">farturą </span>w łapie i denną muzyką w tle. ;-)<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-74981074342492763492009-07-13T15:56:00.001+02:002009-07-13T16:33:00.976+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">W weekend byłam zajęta na tyle, że nie miałam nawet czasu (ani ochoty) pomyśleć o temacie prezentacji, którą mam przygotować na zajęcia z portugalskiego. Dzisiaj chyba też nie będę miała czasu, bo jadę na plażę. Cholera no, ten kurs to mi tylko przeszkadza. ;-) Na dodatek muszę wstawać o 7:15!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SltDrWIkgiI/AAAAAAAAIbk/XhGhTCkRjgA/s1600-h/pastel.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SltDrWIkgiI/AAAAAAAAIbk/XhGhTCkRjgA/s320/pastel.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5357950593642299938" border="0" /></a><br /></div><br />W piątek zaprosiłam do siebie Mario na obiad i wino (bynajmniej nie tanie). Miał przynieść żarcie na wynos (bynajmniej nie dlatego, że nie umiem gotować, bo już umiem!), ale chińska knajpa była zamknięta, więc musiał poimprowizować. Przyniósł więc mięcho i warzywa na sałatkę. W trakcie jedzenia, gdy chcieliśmy opróżnić butelkę, okazało się, że w domu nie ma korkociągu! No czego jak czego, ale tego się nie spodziewałam. Okej - może nie być deski do krojenia, ale korkorciągu?! Kieliszków też nie ma. Jestem w Portugalii i nie mogę pić wina?! Istny skandal, no! Wino ze szklanki nie smakuje tak dobrze.<br /><br />Problem korkociągu rozwiązaliśmy pójściem z winem w ręce do najbliższej knajpy i poproszeniem pana o otwarcie butelki. W zamian zaoferowałam kieliszek na spróbowanie, ale nie chciał. Cóż, może następnym razem (chyba, że kupię korkociąg). Potem Mario zabrał mnie na próbę do szkoły tańca. Tańczy salsę i razem z grupą przygotowują się na występ. Fajnie było przyglądać się lekcji po portugalsku!!! A na występ chyba też pójdę, bo jestem bardzo ciekawa jak to wyjdzie ze strojami i makijażem!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SltEb4viRbI/AAAAAAAAIbs/RAAe3H6BlJw/s1600-h/belem.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SltEb4viRbI/AAAAAAAAIbs/RAAe3H6BlJw/s320/belem.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5357951427566257586" border="0" /></a><br /></div><br />Sobotę spędziłam na spaniu i robieniu niczego w parku <span style="font-style: italic;">Gulbenkian</span> i właśnie się zastanawiam, dlaczego nie zrobiłam tam żadnego zdjęcia (widocznie byłam zbyt zajęta robieniem niczego), a wieczorem był zlot z forum. Trochę mini-zlot, bo został zorganizowany raczej spontanicznie i wielu osób nie było, ale i tak było fajnie. :-) Tyle, że do obiadu poprosiłam białe wino, zamiast <span style="font-style: italic;">kieliszka</span> białego wina i jakoś tak wyszło, że wypiłam całą butelkę (tę małą! 375ml), po której zasypiałam na siedząco. Co dość ograniczyło moją aktywną partycypację (Marcin :P) w dalszej części zlotu w <span style="font-style: italic;">British Barze</span>. ;-)<br /><br />W niedzielę Gonçalo zabrał mnie na <span style="font-style: italic;">Pasteis de Belém</span>. To coś podobnego do <span style="font-style: italic;">Pasteis de Nata</span>, tyle, że te pierwsze można kupić tylko w jednym miejscu - w piekarni w Belém (na zdjęciu). I, z cynamonem, są wręcz wyśmienite. Nikt nie jest w stanie zjeść tylko jednego - ja zjadłam trzy, jeden po drugim. Geniaaaaaaaalne... A od <span style="font-style: italic;">pasteis de nata</span> (na zdjęciu na górze) jestem już uzależniona od pierwszych dni w Lizbonie.<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-55876567925865580212009-07-11T12:58:00.000+02:002009-07-11T13:41:07.437+02:00<span style="color: rgb(204, 204, 204);">Oto mój śniadanio-obiad. Daję tu to zdjęcie specjalnie dla mamy, żeby nie musiała się obawiać, że umrę tu z głodu. ;-)</span><br /><br /><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Slh5AOx5rsI/AAAAAAAAIZo/k9dQOAUxAT8/s1600-h/jadlo.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Slh5AOx5rsI/AAAAAAAAIZo/k9dQOAUxAT8/s320/jadlo.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5357164801631563458" border="0" /></a><br /></div><br />Posprzątałam dziś kuchnię, bo była moja kolej. Ktoś mnie wpisał na listę, więc nie mogłam się wywinąć. Chociaż mam wrażenie, że i tak nie zauważą różnicy, bo czystość kuchni mają głęboko gdzieś. ;-) Trzeba się przyzwyczaić do życia z obcymi ludźmi. Ja na przykład nie lubię patrzeć na zlew przed dwa dni zawalony naczyniami, dlatego myję po sobie od razu. A reszta wręcz przeciwnie. W ogóle mam wrażenie, że ta para z Galicji codziennie zamawia pizzę na obiad, a Niemiec je chyba poza domem, bo nigdy nie widziałam go w kuchni. No ale jak zarabia w eurosz, to go stać. ;-) W ogóle tak naprawdę dość rzadko się widujemy, każdy ma tu swoje sprawy, każdy wstaje i idzie spać o innej porze, itp. Dopiero wczoraj jakoś wyszło, że wszyscy chcieli jeść naraz i trzeba było ustawić się w kolejce do pieca. ;-) Niby moglibyśmy gotować coś dla wszystkich, ale mi się nie chce bawić w takie układy, bo pewnego dnia przyjdzie kolej na moje gotowanie, a ja wolę gotować jak mi się chce, a nie wtedy, kiedy się zobowiązałam. No i poza tym nie mam ochoty na pizzę od tych Hiszpanów. ;-)<br /><br />Dzisiaj o 3:37 nad ranem usłyszałam dzwonek do drzwi (albo domofon?). Za trzecim razem zaczęło mi trochę serce walić, za czwartym zaczęłam się zastanawiać, czy dom się nie pali, a za piątym postanowiłam wstać i dowiedzieć się, co jest grane, chociaż średnio mi się podobał ten pomysł, bo chyba nikogo, oprócz mnie, w mieszkaniu nie było. Podeszłam do słuchawki od domofonu i niepewnym głosem zapytałam <span style="font-style: italic;">"Quem está?"</span>. Głos zza drzwi obok powiedział: "<span style="font-style: italic;">Charlene!</span>". Zdziwiłam się trochę, bo myślałam, że wyjechała dzień wcześniej, ale w takim razie musiała to być jej kuzynka, która spała tu przez kilka dni. Otworzyłam drzwi i ta zaczęła mnie przepraszać, że nie chciała mnie obudzić, ale zapomniała klucza (jak można zapomnieć klucza? W takim razie chyba też zapomniała zamknąć swój pokój...). A ja, zaspana, w koszulce nocnej, z porozwalaną fryzurą zaczęłam do niej mówić po portugalsku i się zorientowałam, że nigdy z nią nie rozmawiałam po portugalsku, dlatego dla pewności, o 3:38, zapytałam, czy mówi w tym języku. LOL. Okazało się, że tak, więc kontynuowałam, że nie wiedziałam, co zrobić, dlatego nie otwarłam i że nic się nie stało, że mnie obudziła itp. Ale miałam chwilkę grozy, trzeba przyznać. ;-)<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-26335335283183583502009-07-10T19:32:00.001+02:002009-07-10T19:34:49.359+02:00<div style="text-align: justify;"><span style="color: rgb(204, 204, 204);">Dzień przed wyjazdem mamy pojechałyśmy znów do Alfamy, tym razem wieczorem, aby usiąść w jednej z knajpek i posłuchać fado na żywo. Wybrałyśmy pierwszą lepszą, sugerując się cenami menu wystawionego przed restauracją i zadowolone weszłyśmy do środka ze świadomością, że za <span style="font-style: italic;">bacalhau</span> (w końcu musiałyśmy spróbować prawdziwego <span style="font-style: italic;">bacalhau</span>!) zapłacimy €8,50. To całkiem dobra cena jak na danie w portugalskiej restauracji. Ale po otwarciu menu okazało się, że ceny są dwa, albo trzy razy wyższe, niż na zewnątrz. Właściwie jest to logiczne, biorąc pod uwagę fakt, że każdy fadista musi dostać za tę noc swoje wynagrodzenie. A w trakcie wieczoru wyszło ich kilkoro, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Byli zresztą bardzo sympatyczni, zagadywali do nas, a z gitarzystą nawet troszkę pogadałam o tym i o tamtym. ;-) Było naprawdę bardzo miło, bardzo kameralna atmosfera, <span style="font-style: italic;">bacalhau à bras</span> i <span style="font-style: italic;">bacalhau fadista </span>były wyśmienite, a piosenkarze zrobili na nas wielkie wrażenie. Oto prawdziwa Lizbona - Alfama, <span style="font-style: italic;">bacalhau</span>, wino i fado!</span><br /></div><div style="color: rgb(204, 204, 204); text-align: justify;"><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sld7UB2uHFI/AAAAAAAAIZI/X1hrMBJLNN4/s1600-h/fado.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sld7UB2uHFI/AAAAAAAAIZI/X1hrMBJLNN4/s320/fado.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5356885865806044242" border="0" /></a><br /></div><br />Trochę się jednak rozczarowałyśmy na koniec, bo do rachunku dopisano dodatkowe... €25. Oczywiście wyjaśniłam sprawę i nie kazano nam tego płacić. Najstraszniejsze jednak jest to, że te dwadzieścia pięć euro kosztowały przystawki, czyli:<br />- około 10 plastrów kiełbasy,<br />- koszyk chleba,<br />- miseczka zielonych oliwek,<br />- kilka plasterków sera.<br /><br />W każdej restauracji na sam początek przynoszą taki lub podobny zestaw i można go zjeść albo i nie, a gdy się zje, doliczają do rachunku zwykle mniej więcej proporcjonalnie to, co zniknęło. Ale najwyraźniej nie tutaj. Sorry, ale kilka kromek chleba za €6, to gruba przesada. Cóż, Alfama jest też pełna turystów (choć nie było ich tam za bardzo widać wieczorem) i pewnie wielu daje się nabrać. Ale my jeszcze nie - z zarobkami w złotówkach za każdym razem przy przystawkach za €25 popukamy się w głowę.<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-89063226422498100662009-07-08T22:59:00.000+02:002009-07-08T23:32:12.011+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Pierwsze, co zrobiłam, gdy weszłam do pokoju, to włączyłam kOMpa i bloga, bo, cholera, sama zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że tu nie piszę. Ale musicie mi uwierzyć - zupełnie nie miałam kiedy zrobić tego wcześniej!<br /></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br />Właśnie wróciłam z Óbidos. Pojechaliśmy we czwórkę: ja, Rita, jej chłopak i Mario. Mimo, że byłam tam we wrześniu, zobaczyłam teraz nowe miejsca i wypiłam cztery razy więcej Ginjii (na zdjęciu) niż wtedy. ;-) Pogoda była idealna na spacerowanie i granie w pokera na tarasiku widokowym (tak w ogóle to grałam w pokera po raz pierwszy w życiu i ja i Rita wygrałyśmy, co oznacza, że zaoszczędziłam kilka eurosz, bo ten, kto przegrał, stawiał reszcie Ginję :P).<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SlUPlPjkBHI/AAAAAAAAIKI/c8D0Jm-I-UE/s1600-h/obidos.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SlUPlPjkBHI/AAAAAAAAIKI/c8D0Jm-I-UE/s320/obidos.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5356204464332342386" border="0" /></a><br /></div><br />A co jeszcze działo się przez te trzy dni? Przede wszystkim zaczęłam kurs portugalskiego. Właściwie do poniedziałku i godziny 8:55 nie byłam pewna, czy ten kurs w ogóle istnieje, bo nie dostałam żadnej informacji odnośnie miejsca i godziny zajęć, ale okazało się, że wszystko jest w porządku i moje obawy o to, że może nie być chętnych, okazały się co najmniej śmieszne po tym, jak zobaczyłam tłum ludzi na korytarzu Universidade de Lisboa. Utworzono mnóstwo grup na różnym poziomie zaawansowania.<br /><br />Uczy nas Portugalczyk David, a w grupie mam pięć Chinek (tych to wszędzie pełno!), jedną Angielkę, dwie Hiszpanki, jedną Hinduskę, chłopaków z Kairu i z Timoru Wschodniego i jedną Niemko-Francuzkę (która ma chyba z 65 lat co najmniej). Więc taki kompletny misz-masz. Trzeba przyznać, że różnice kulturowe widać na każdym kroku. Przykładowo jedna z Chinek zapytana, co by chciała robić w przyszłości, kim chciałaby być, odpowiedziała, że, i tu cytat: "społeczeństwo wybierze za mnie". A dzisiaj inna siedziała w masce na twarzy, powiedziała, że to dlatego, że ma w ciele ogień. Do teraz nikt oprócz reszty Chinek nie wie, o co jej chodziło. Może Dosia wie? ;-)<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SlUPk9cwuiI/AAAAAAAAIKA/35xou3ZuYh0/s1600-h/ginja.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SlUPk9cwuiI/AAAAAAAAIKA/35xou3ZuYh0/s320/ginja.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5356204459471976994" border="0" /></a><br /><br /></div>Jest całkiem miło, całkiem śmiesznie, gość ma fajny akcent i jak na razie jest spoko. Mam wprawdzie wrażenie, że robimy wszystko powoli, ale codziennie uczę się nowych rzeczy, więc chyba o to chodzi. Na dzień dobry napisaliśmy test, który wszystkim poszedł co najmniej nienajlepiej i po którym gość zaproponował kilku osobom przeniesienie na niższy poziom (nie mnie na szczęście!). Ja napisałam na 122/200. Gdyby mi się chciało ruszyć tyłek i poprzypominać sobie te skomplikowane struktury gramatyczne, to byłoby ze 160, no ale trudno.<br /><br />Dobra, resztę opowiem później, bo teraz idę grzecznie zrobić zadanie domowe. W końcu przyjechałam tu na kurs!<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-80399286114735892222009-07-05T22:55:00.001+02:002009-07-06T00:10:29.606+02:00<div style="text-align: justify;"><span style="color: rgb(204, 204, 204);">Ostatnio tyle się działo, że nawet nie miałam czasu, by włączyć kOMpa.</span><br /></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br />Wczoraj pojechałyśmy na plażę, na tę samą co ostatnio (dojazd środkami transportu publicznego zajmuje ok. 2 godziny), i spędziłyśmy tam kilka dobrych godzin obijając się i jarając na słońcu jeszcze bardziej niż za pierwszym razem. ;-)<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SlEhG12psdI/AAAAAAAAIIo/zYCwaa1EjYs/s1600-h/DSC02635.JPG"><img style="cursor: pointer; width: 240px; height: 320px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SlEhG12psdI/AAAAAAAAIIo/zYCwaa1EjYs/s320/DSC02635.JPG" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5355097833339466194" border="0" /></a><br /><br /></div>Kiedy zmęczona po całodniowym obijaniu się wróciłam do domu, okazało się, że Gonçalo, Rita, Raimas, Mario i Fernando umówili się na piwo, więc tylko się przebrałam i pognałam z powrotem na stację metra. I tu zaczęło się robić ciekawie - przypomniałam sobie, że aby móc skorzystać z metra, muszę doładować sobie kartę (automaty stoją na każdej stacji; od jutra jednak będę miała kartę, którą doładuję tylko raz na cały miesiąc z góry). Zadowolona wkładam ją więc do automatu, wybieram <span style="font-style: italic;">zapping</span> i wkładam doń banknot 50 eurosz. Kiedy mi go wypluł, zorientowałam się, że przyjmuje jedynie banknoty o niższym nominale. W portfelu oprócz tego miałam jeszcze jedyne €1. Była godzina 21:30, sobota, a wokół żadnego miejsca, w którym mogłabym rozmienić kasę.<br /><br />Spytałam więc pierwszego lepszego gościa, który właśnie nadchodził, czy nie mógłby mi rozmienić tego banknotu. Niestety nie miał, ale skierował mnie do gościa w okienku, który też nie mógł mi pomóc. Kiedy rozczarowana stanęłam na środku wyszukując wzrokiem kolejnych potencjalnych rozmieniaczy 50 eurosz, gość, którego złapałam na samym początku, podszedł i zapytał, ile potrzebuję. Wyszło na to, że potrzebowałam 1 euro, żeby doładować za 2 i spokojnie dojechać tam, gdzie miałam dojechać. Gość więc zwyczajnie... dał mi to 1 euro. Podziękowałam mu bardzo i w całym tym zamieszaniu... weszłam na zły peron. Co generalnie oznaczało, że dojazd zajął mi ponad pół godziny, a nie 10 minut, bo byłam zmuszona albo wrócić się i stracić to, co mam na karcie, albo jechać z trzema przesiadkami. Biorąc pod uwagę deficyt monet, wybrałam to pierwsze.<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SlEa4Thi63I/AAAAAAAAIIY/b6dPEERNMk8/s1600-h/alfama2.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 206px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SlEa4Thi63I/AAAAAAAAIIY/b6dPEERNMk8/s320/alfama2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5355090986536201074" border="0" /></a><br /></div><br />Na kolejnej stacji spotkałam znowu tego gościa, przysiadłam się do niego i pogadaliśmy chwilę, co uchroniło mnie od wychodzenia z siebie z powodu tak wielkiego spóźnienia na spotkanie. José, bo tak miał na imię, stwierdził, że nie potrzebuję kursu, bo już mówię bardzo dobrze. ;-) Na <span style="font-style: italic;">Marquês de Pombal</span> musiałam wyjść i w ostatniej chwili poprosił mnie o numer telefonu, więc wzięłam jego komórkę i wklepałam swój numer, po czym wybiegłam z pociągu w kierunku żółtej linii, po drodze zdając sobie sprawę z faktu, że nie podałam mu numeru kierunkowego do Polski. Jak się jednak później okazało, skubany musiał go gdzieś znaleźć, bo dostałam od niego SMSa. Cóż, jeśli kiedyś nie będę miała co robić może pójdziemy na obiad. W końcu praktyki portugalskiego nigdy za wiele. ;-)<br /><br />W końcu dojechałam na miejsce i odetchnęłam z ulgą, cała ekipa nadal tam czekała i wyszliśmy z knajpy jako ostatni po to, by skierować się do... uwaga, uwaga, dyskoteki, w której podobno miał być grany metal. Nie mam pojęcia, co to była za muzyka, ale metal to to nie był na pewno. To były jakieś przeboje z lat 80-tych przerobione na ska. Nie dziwne, że ludzie średnio tam tańczyli - raczej bujali się z nogi na nogę, sącząc co jakiś czas swoje<span style="font-style: italic;"> bebidas</span>. Ale rozkręciliśmy imprezę i ja i Mario niejednokrotnie zdominowaliśmy nawet scenę przy dj-u tańcząc cha-chę. ;-)<br /><br />Raimas, który nieco przegiął z belgijskimi browarami, co jakiś czas rzucał okrzyk <span style="font-style: italic;">heavy metal caralho!</span>, na co ludzie odpowiadali dziwnymi minami. Około trzeciej rano doszłam do wniosku, że dłużej nie dam rady - spalone nogi dały o sobie znać - więc wyszliśmy, ale bez Raimasa, który stwierdził, że zostaje (co istotne, który do centrum przyjechał samochodem). Kiedy staliśmy na zewnątrz z nadzieją, że jednak wyjdzie, powiedzieli mi, że pewnego razu, gdy za dużo wypił, nie mógł prowadzić samochodu więc... poszedł spać do hotelu. Mario słusznie jednak zauważył, że tym razem sytuacja jest nieco gorsza, bo klub był dokładnie pod... hotelem czterogwiazdkowym. Jak Raimas wrócił do domu pozostaje tajemnicą, ważne jednak, że nic mu się nie stało. ;-)<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SlEbRT6HPjI/AAAAAAAAIIg/J2LpzgN-W80/s1600-h/alfama.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 240px; height: 320px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/SlEbRT6HPjI/AAAAAAAAIIg/J2LpzgN-W80/s320/alfama.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5355091416135974450" border="0" /></a><br /></div><br />Mama rano poszła do kościoła i naliczyła na mszy całe 35 osób. ;-) Później przyjechała do mnie i wybrałyśmy się razem na śniadanie do świetnej restauracji niedaleko mnie. Nie wiem, czy to żarcie było tak fantastyczne, czy po prostu byłam cholernie głodna po jakichś 20 godzinach bez jedzenia. :P Po tym jakże sycącym śniadaniu wybrałyśmy się do Alfamy (na zdjęciach) - najstarszej dzielnicy Lizbony, która zresztą jako jedyna nie ucierpiała w trzęsieniu ziemi w 1755. Pospacerowałyśmy sobie pośród labiryntów wąskich uliczek na wzgórzu otoczonych starymi kamienicami - to miejsce ma swój klimat. Prawdopodobnie wrócimy tam jutro wieczorem na kolację i posłuchać <span style="font-style: italic;">fado</span> na żywo - bez tego mama wyjechać nie może!<br /><br />Leżąc na czymś-w-rodzaju-leżaka na tarasie widokowym, sącząc sok ze świeżych pomarańczy, patrząc na leniwą, bo niedzielną, Lizbonę i samolot powoli podchodzący do lądowania stwierdziłam, że jest super! Ale jeszcze bardziej super było gdy poszłyśmy do indyjskiej restauracji "Calcuta" w Bairro Alto. W ciągu pięciu sekund stała się moją ulubioną restauracją w Lizbonie!<span style="font-style: italic;"><span style="font-style: italic;"></span> <span style="font-style: italic;"><span style="font-style: italic;"><span style="font-style: italic;"></span></span></span></span>Co za żarcie! <span style="font-style: italic;">Maravilhosa</span>! A porcje tak ogromne, że miseczką ryżu najadłyby się ze trzy osoby. A i ceny, jak na Lizbonę, dość umiarkowane. Nie ma bata - muszę tam wrócić! Mam tu namiastkę (albo raczej konkurencję!) <span style="font-style: italic;">Bombaj Tandoori</span> z Sosnowca. ;-)<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-44330047503356011052009-07-04T00:27:00.000+02:002009-07-04T01:11:27.746+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Niedawno ktoś zrobił porządek w kuchni i mym oczom ukazała się deska do krojenia. Jeden problem związany z gotowaniem z głowy. Pozostaje cała reszta, czyli głównie to, że gotować nie umiem. Ale może w końcu będę miała okazję się nauczyć. ;-)<br /><br /></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Mama czasem prosi mnie, żebym jej coś przetłumaczyła, co jest oczywiście normalne. Ale dzisiaj zawołała mnie do... kosza na śmieci, który był podzielony na cztery małe ćwiartki i przy każdej był inny napis (np. "szkło" i "papier"). To było słodkie!<br /><br />Dzisiaj wybrałyśmy się do <span style="font-style: italic;">Oriente</span>, czyli tej najnowocześniejszej Lizbony, tuż nad rzeką. Po krótkim spacerze postanowiłyśmy wydać te 20 € i wejść do oceanarium, jednego z największych w Europie. Jak się potem okazało, to, co zobaczyłyśmy w środku było warte swej ceny!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk6It2p07iI/AAAAAAAAIII/EZag0o8VlgU/s1600-h/oceanario2.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 124px; height: 165px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk6It2p07iI/AAAAAAAAIII/EZag0o8VlgU/s320/oceanario2.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5354367328336539170" border="0" /></a><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk6HgZ2vDXI/AAAAAAAAIIA/OHKhrW_OESk/s1600-h/oceanario.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 220px; height: 165px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk6HgZ2vDXI/AAAAAAAAIIA/OHKhrW_OESk/s320/oceanario.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5354365997756124530" border="0" /></a><br /></div><br />Ogromny obiekt, z wielkim zbiornikiem na samym środku i kilkunastoma wokół, z przeróżnymi gatunkami roślin i zwierząt. Niesamowicie było spacerować sobie przy ogroooomnej szybie i obserwować zarówno te kilkucentymetrowe, jak i kilkumetrowe ryby. Poza tym można było znaleźć tam wiele wystaw, ciekawostek i szczegółowych opisów. Gdyby nie było tam tak chłodno od klimatyzacji, pewnie nigdy byśmy stamtąd nie wyszły. ;-)<br /><br />Na <span style="font-style: italic;">lanche</span> poszłyśmy do znanej mi knajpki "Peter", gdzie zjadłyśmy całkiem niezłe tosty, a później wróciłyśmy do centrum starego miasta, by złapać tramwaj nr 28 na <span style="font-style: italic;">Graça.</span> Dotarłyśmy do punktu widokowego, położonego nieco niżej niż ten, na którym byłam ze Staffanem, ale i tak widok był świetny:<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk6L2zHQ8PI/AAAAAAAAIIQ/B15gmeyWOYs/s1600-h/graca.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk6L2zHQ8PI/AAAAAAAAIIQ/B15gmeyWOYs/s320/graca.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5354370780539973874" border="0" /></a><br /></div><br />Na kolację wybrałyśmy się do tej knajpy, która już dwa razy była zamknięta, ale za drugim jakiś gość powiedział mi, że otwierają od 19:00, więc tym razem przyszłyśmy o dobrej porze. Dorwałam się do tego, o czym marzyłam już od dawna, czyli przystawek w postaci sera <span style="font-style: italic;">Montiqueijo, </span>czarnych oliwek i chleba z pieprzem. No i przez to nie byłam w stanie zjeść dania głównego!<br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-914648465829568738.post-65106119600812380762009-07-02T11:23:00.001+02:002009-07-02T21:34:12.501+02:00<div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);">Rano poznałam ostatniego mojego współlokatora - Niemiec, mówi po portugalsku, pracuje w Lizbonie. Jestem tu już trzy dni, a spotkaliśmy się dopiero teraz. Mam nadzieję, że do niego znajomi nie przyjadą, bo nie wiem, czy chcę słuchać niemieckiego na dobranoc. ;-)<br /></div><div style="text-align: justify; color: rgb(204, 204, 204);"><br />Ciekawostka dnia: Portugalczycy chyba nie używają desek do krojenia. Nie ma jej ani w domu, ani w sklepach.<br /><br />Pierwsze, co zrobiłyśmy dzisiaj, to sprawdzenie, co tu jest w supermarketach. Poszłyśmy m.in. do <span style="font-style: italic;">Pingo Doce</span>, czyli odpowiednika polskiej <span style="font-style: italic;">Biedronki</span>! Generalnie jest wszystko oprócz kaszy. Jest tylko <span style="font-style: italic;">kuskus</span>. No trudno, jakoś to przeżyję, dobrze, że z domu trochę przywiozłam. ;-) Co do mięsa, to też są raczej wszystkie rodzaje, ale nie mają tego tu zbyt dużo. Może to dlatego, że jedzą więcej ryb niż mięsa?<br /><br />Po pół godzinie chodzenia w upale postanowiłyśmy usiąść w małej <span style="font-style: italic;">pastelarii</span> na sok ze świeżych pomarańczy i <span style="font-style: italic;">pastel de nata</span> (takie fajne, uzależniające ciasteczka z budyniem). Tam właśnie dowiedziałam się, czemu we wrześniu w jednej kafejce facet dał mi sok butelkowany zamiast soku ze świeżych pomarańczy. Jest tu soczek w butelce o nazwie "Sumol", a sok po portugalsku to "sumo". Kiedy wymawiam "o" jak polskie "o", to rozumieją to pierwsze. Muszę zwracać uwagę na to, by mówić na końcu słów bardziej "u" niż "o"!<br /><br />Boże, co to był za upał! Myślałam, że się zdematerializuję. Trzeba zatrzymywać się co jakiś czas w cieniu, bo inaczej nie da rady. Akurat dziś był dzień niemal bez wiatru i mimo, że miałam na sobie najmniejszą możliwą ilość ubrań i tak było GORĄCO! Ale nie poddałyśmy się i moja idealnie zaplanowana wycieczka wypadła wprost świetnie.<br /><br />Na początek <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Torre_de_Bel%C3%83%C2%A9m"><span style="font-style: italic;">Torre de Belém</span></a>, do której we wrześniu nie udało mi się wejść, bo byłam tam akurat w poniedziałek, a w ten dzien muzea są zamknięte (ciekawe właściwie dlaczego). Ale było warto. Bardzo ciekawa budowla, słodkie wieżyczki i świetne widoki!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk0JXJj_GII/AAAAAAAAH5Y/EklJmYafVC4/s1600-h/belem.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk0JXJj_GII/AAAAAAAAH5Y/EklJmYafVC4/s320/belem.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5353945825321883778" border="0" /></a><br /></div><br />Następnie: <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Pomnik_Odkrywc%C3%83%C2%B3w"><span style="font-style: italic;">Padrão dos Descobrimentos</span></a>, w którym na szczęście była winda (na zdjęciu: widok z niegoż na mapę świata).<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk0Jg5kcH3I/AAAAAAAAH5g/Xb-6LpdGgEs/s1600-h/padrao.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://3.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk0Jg5kcH3I/AAAAAAAAH5g/Xb-6LpdGgEs/s320/padrao.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5353945992827510642" border="0" /></a><br /></div><br />A później wybrałyśmy się do <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Klasztor_Hieronimit%C3%83%C2%B3w"><span style="font-style: italic;">Mosteiro dos Jerónimos</span></a>, który robi niesamowite wrażenie ilością zdobień na murach i wieżyczkach!<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk0J963Z0eI/AAAAAAAAH5o/GNJc7xWJfzM/s1600-h/mosterio.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://4.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk0J963Z0eI/AAAAAAAAH5o/GNJc7xWJfzM/s320/mosterio.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5353946491391693282" border="0" /></a><br /></div><br />Po tej jakże wyczerpującej wycieczce i pokonaniu chyba z tysiąca schodów tego dnia, poszłyśmy na obiad przy <span style="font-style: italic;">Cais do Sodré</span>, typowej portugalskiej restauracji z 0 turystów. Generalnie z portugalskim radzę sobie wręcz wspaniale, ale jak przychodzi co do czego i muszę otworzyć kartę menu, to zaczynają się problemy - portugalskiego żarcia nie znam właściwie wcale, a i moje słownictwo w kwestiach kulinarnych trochę kuleje. Rezultatem był taki oto obiad:<br /><br /><div style="text-align: center;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk0KhF6NaxI/AAAAAAAAH5w/PJXHxOxsumE/s1600-h/danie.jpg"><img style="cursor: pointer; width: 320px; height: 240px;" src="http://1.bp.blogspot.com/_qZG9qfy1X5M/Sk0KhF6NaxI/AAAAAAAAH5w/PJXHxOxsumE/s320/danie.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5353947095651674898" border="0" /></a><br /></div><br />Ciekawostka numer jeden: widziałam podobne muszelki wczoraj na plaży. Ciekawostka numer dwa: to <span style="font-style: italic;">coś</span> smakuje jak ryba. Całkiem jadalne. ;-)<br /><br /></div>Annahttp://www.blogger.com/profile/14587044722915361854noreply@blogger.com0